Znacie to uczucie, w którym uśmiech z waszej twarzy
momentalnie znika? Na, jeszcze chwilę wcześniej promiennie uśmiechniętej buzi,
pojawia się grobowa, wręcz zgrymaszona mina. Ochota na wszystko co dobre znika
wraz z uśmiechem, gdy tylko dowiemy się o czymś, co nas rani. O czymś, co jest
dla nas bolesne. Ten moment, w którym przez chociaż sekundę żałujemy uśmiechu,
którym raczyliśmy wszystkich przed sekundą, jest niesamowicie dołujący, czyż
nie? Nie do zniesienia. Jak upokorzenie.
Jedna z najważniejszych osób w naszym życiu znika. Bez
śladu. Bez słowa. Ponownie.
Znika być może na zawsze. Zapada się pod ziemię. Nikt nic
nie widział, ani nie słyszał.
Co mamy zrobić kiedy pochodnia wypala w naszym sercu ogromną
dziurę? Kiedy umysł mówi nam, byśmy zaczęli robić cokolwiek co mogłoby pomóc, a
płonące serce nie potrafi się ruszyć. Jest skrępowane. Grube liny zaciskają się
na nim coraz ciaśniej, wywołując bolesne krwawienie… Nie potrafi wydusić z
siebie nic. Tylko ból, strach, żałość. Nie potrafi współgrać z umysłem. Nie
może pokonać tego palącego cierpienia, tylko w nim trwa. Nieustannie.
Nieprzerwanie.
Serce zaczyna bić coraz szybciej, zmagając się z rozżarzonym
ogniem, próbującym spalić je doszczętnie. Ale ono zacięcie walczy. Nie poddaje
się tak łatwo. Cichy głosik, mówiący mu, że musi być silne przedostaje się
gdzieś pomiędzy świerczącym ogniem. To nadzieja. Mały, stłumiony głos, który
jest w każdym z nas. Głęboko. Chowa się specjalnie, żeby sprawdzić, czy
jesteśmy wystarczająco silni by go odnaleźć. Może trzeba mieć tylko dobry
słuch, by go usłyszeć? Słuch duszy… Gdy nasze serce chce walczyć, nadzieja jest
tylko pomocą. Ale często zdarza się tak, że jest ona już ostatnią deską
ratunku… Deską, która zatonęła.
Serce Leny biło już coraz wolniej. Panował w nim pożar.
Ogień zajął całą jej zdruzgotaną duszę. Ciemne tęczówki stopniowo stawały się
coraz ciemniejsze, gdy tylko złość zaczęła dominować nad jej ciałem.
Spazmatyczny napad szlochu wydostał się z niej, a ona z
rozpaczy wpadła w ramiona mulata, stojącego przed nią. Ten nadal nie mógł
uwierzyć w to, co usłyszał. Zaskoczenie zawładnęło jego umysłem. Dopiero kiedy
poczuł na sobie ciepło rozgrzanego ciała jego ukochanej, otrzeźwiał. Wtulił
blondynkę w swoje ciało, by dać jej poczucie zrozumienia i wsparcia. Nie mógł
zrobić nic więcej. Nawet nie wiedział co powinien uczynić.
-Lena, powiedz mi spokojnie skąd wiesz, że ona zniknęła?
Jesteś tego w stu procentach pewna? – spytał zbyt poważny jak na niego, Louis.
Nie słysząc odpowiedzi ze strony roztrzęsionej blondynki
chłopak postanowił nie czekać ani chwili dłużej, tylko ruszył w stronę miejsca,
gdzie znajdował się pokój wszystkich ochroniarzy, pilnujących budynku podczas
nagrań. Kiedy tylko znalazł się w środku zauważył, że większość mężczyzn
najzwyczajniej siedziała i jadła lunch. Dwóch z nich siedziało przy kilku
wielkich monitorach, rozmawiając, śmiejąc się. Bawili się w najlepsze. Widząc
to, Tomlinson wręcz rzucił się na maszynę, sterującą wszystkimi nagraniami.
Ignorując krzyki wściekłych ochroniarzy odnalazł nagranie, na którym wyraźnie
pokazana była scena zniknięcia Victorii.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Pragnął, by to co się stało
było tylko głupim żartem. Nie chciał, by wszystko co wydarzyło się na wakacjach
miało miejsce ponownie. Spojrzał na zdziwione miny ochroniarzy, którzy właśnie
w skupieniu wpatrywali się w ekran, na którym dziewczyna już była siłą
wywlekana z budynku.
-Panowie… Moi mili panowie…- zaczął Louis, przyjmując prostą
postawę, by wyglądać poważniej, niż na swój wiek. Podziałało. Ton, którym
zaczął mówić brunet postawił do pionu nie jednego obecnego tam mężczyznę.-
Wydaje mi się, że wy przyszliście tu do pracy, a nie po to żeby się nażreć jak
jakieś świnie!- wrzasnął.- Sami widzieliście co stało się przez waszą nieuwagę!
Ona zniknęła! Już nie pierwszy raz… A wy tak po prostu siedzieliście sobie
tutaj, napychając brzuchy. Mam nadzieję, że bawiliście się dobrze, bo
konsekwencje tej waszej zabawy, poniesiemy teraz my wszyscy.- warknął,
rozpychając się swoim drobnym ciałem, między napakowanymi facetami, którym miny
zrzedły.
Po chwili dotarł do drzwi, którymi natychmiast trzasnął.
Wychodząc z pomieszczenia odetchnął głęboko, próbując poukładać swoje myśli,
które aktualnie stały się jednym, wielkim kłębkiem.
-To… To prawda? Victoria zniknęła?- spytał Horan, podchodząc
do rozkojarzonego Louisa.
-Tak, ale jeszcze nic nie jest stracone…- powiedział
niepewnie. Dokładnie pamiętał jak trudno
było odnaleźć ją poprzednim razem, a nie miał w zwyczaju rzucać słów na wiatr,
więc chwilę później zaczął żałować swoich słów.
-Co się z nią stało? Musimy ją odnaleźć!- blondyn złapał się
za włosy, spuszczając głowę w dół. Opanowanie swoich emocji było dla niego w
tamtym momencie jedną z najtrudniejszych rzeczy w życiu. –Nie… powiedz to
jeszcze raz…- poprosił.
-Niall, ona zniknęła. Sam widziałem na nagraniu jak ktoś się
z nią szarpał i siłą wyniósł z budynku…- odrzekł Lou z takim spokojem, że sam
był pozytywnie zaskoczony swoim opanowaniem.
-Proszę, powiedz, że to żarty…- szepnął jasnowłosy,
spoglądając na swojego przyjaciela.
-Nie mogę- westchnął.
-To nie może być prawda! Nie… Nie…- mówił pod nosem, powoli
odchodząc w stronę miejsca, gdzie jeszcze jakiś czas temu spokojnie siedziała
zaginiona brunetka.
Jego widok zdziwił bruneta, lecz ten nie miał najmniejszej
ochoty, by pocieszać swojego blond przyjaciela. Wiedział, że teraz nie do tego
kumpla powinien się udać. W tym celu szybko znalazł wyjście na zewnątrz, gdzie
zimne powietrze wręcz zamrażało na miejscu. Chłopak wzdrygnął się czując na
swoim rozgrzanym ciele chłód bijący z zewnątrz.
Gdy rozglądnął się dookoła, zobaczył swojego przyjaciela
stojącego pod ścianą. Chłopak był wyraźnie zamyślony. Miał na sobie ciemne
spodnie i czarną, grubą kurtkę. Do swoich ust co chwilę przykładał palce prawej
dłoni, w których trzymał odpalonego papierosa. W momencie zaciągania się dymem
spostrzegł nadchodzącego Louisa, przez co momentalnie oderwał się od nałogu i
przewrócił oczami.
-Czemu znowu palisz?- spytał niebieskooki.
-To raczej nie jest twój interes, więc zajmij się sobą-
warknął Styles, nie wykazując żadnych chęci do rozmowy.
-Zawsze to robisz kiedy coś cię trapi, więc po prostu się
martwię…- wyjaśnił Louis, na co brunet prychnął pod nosem ponownie wciągając do
swoich płuc następną dawkę śmiertelnego dymu. Milczał. Nie miał zamiaru wdawać
się w dyskusję nawet z osobą, która od jakiegoś czasu była mu najbliższa. -
Jeśli coś jest nie tak to mi to powiedz… Wiesz, że możesz…
-Nie, nie mogę. Tego nie mogę powiedzieć nawet tobie, więc
odwal się już!- bąknął zirytowany Harry.
-Co ci się dzisiaj stało, okres masz, czy co?!- jęknął Tomlinson,
lecz już po chwili tego żałował, gdyż został obdarowany burzliwym spojrzeniem,
które nie jednemu zmroziłoby gorącą krew w żyłach. Dopiero kiedy napięcie
między nimi opadło, Louis postanowił się odezwać. –Widziałeś dzisiaj Victorię?
Harry ostatni raz zaciągnął się dymem i upuścił na ziemię
papierosa, przydeptując go lewym butem. Efektownie wypuścił z ust śmierdzącą
tytoniem chmurkę, po czym przeczesał dłonią swoje bujne, brązowe loki. Jego
twarz była wyraźnie skonsternowana, a zarazem zdenerwowana. Zdradzała tyle
przeróżnych emocji w trakcie jednej sekundy, że Lou nie nadążał zapamiętywać
ich.
Cisza. Na pytanie Tomlinsona odpowiedziała jedynie cisza i
chrzęst śniegu, który Styles wywoływał chodząc.
W momencie kiedy Louis widział już jedynie kontur sylwetki
swojego przyjaciela, nabrał zimne powietrze do swoich pojemnych płuc, po czym
krzyknął głośno słowa, których zielonooki się nie spodziewał.
-Victoria została porwana!-
wrzasnął, dokładnie obserwując reakcję młodszego przyjaciela. Ten jedynie
zatrzymał się na kilka sekund, delikatnie skrzywił głowę w bok, tak jakby
chciał spojrzeć przez swoje ramię do tyłu, lecz tego nie zrobił, po czym
wznowił swoje kroki, oddalając się spokojnie w stronę mieszkania.
Już chwilę później niebieskooki został sam. Zimne powietrze
drażniło jego odsłonięte ramiona, przez co aż cały drżał z wyziębienia. Nie
mógł nawet myśleć o tym, co w tej chwili mogłoby dziać się z Victorią. Na samo
wspomnienie jej stanu sprzed kilku miesięcy miał ochotę własnoręcznie dorwać
się do skóry osoby, która tak brutalnie potraktowała pannę Nowińską. Nie
potrafił zrozumieć dlaczego ktoś tak bardzo ją nienawidził. Aż tak, by boleśnie
krzywdzić ją i jej bliskich… Może po prostu niewystarczająco ją znał?
Gdy wziął głęboki oddech po to, by jakoś poukładać sobie
wszystkie myśli, które biegały mu po głowie niczym dzikie zwierzęta, poczuł jak
jego płuca wręcz zamarzają. Sprawiło to, że w końcu otrzeźwiał. Dopiero wtedy
zauważył idącą w jego kierunku Lenę, trzymającą w dłoni telefon. Komórka ta
należała do Victorii, chłopak poznał to od razu, gdyż tylko ona miała telefon w
kolorze białym z czerwonymi paskami przy brzegach. Kiedy spojrzał na zapłakaną
twarz blondynki, od razu miał ochotę zniknąć. Nie chciał powiedzieć niczego, co
mogłoby ją zranić, a był świadomy tego, że jego wyczucie chwili nie jest zbyt
wyostrzone.
-Lou, błagam, powiedz, że coś wiesz…- poprosiła, patrząc
starszemu koledze prosto w jego niebieskie tęczówki. On nie chciał kłamać. Nie
mógłby skłamać tylko po to, żeby Prógowicz była spokojniejsza.
-Wiem, ale nie jestem pewien, czy chcesz znać prawdę-
westchnął, czując na swoich plecach nieprzyjemny dreszcz.
-Nieważne co masz mi do powiedzenia… Chcę wiedzieć gdzie
jest Victoria!- uniosła ton swojego głosu, wywołując zdziwienie na twarzy
Tomlinsona. Nie powinien się dziwić, bo przecież ludzie reagują różnie w tak
stresujących sytuacjach, lecz on sam był tak rozemocjonowany, że zapanowanie
nad sobą było nie lada wyzwaniem.
-Ktoś ją porwał- wyjaśnił rzecz, która i tak była już jasna.
Widząc zdenerwowaną minę Leny zrozumiał, że nie o taką odpowiedź jej chodziło.
–Na nagraniach monitoringu widziałem jak za kulisami szarpała się z kimś... Później ten mężczyzna przyłożył do jej ust jakąś chusteczkę, wtedy ona osłabła,
a on wywlekł ją z budynku. Nie wiem gdzie ją zaniósł, bo wyszedł poza zasięg
kamer.
-Dlaczego akurat teraz…?- jęknęła, z całych sił kopiąc w
ścianę, którą miała po swojej prawej. Po chwili było słychać tylko ciche
przekleństwo, które z siarczystym akcentem wydostało się z jej ust.- Czemu, do
cholery jasnej, musiał wrócić akurat wtedy, kiedy zostawiłam ją samą na
dosłownie kilka minut?!- wrzasnęła przez płacz.
-Nie płacz… Nie możesz płakać.- szepnął brunet, podchodząc
do roztrzęsionej panny Prógowicz. Szybkim ruchem przyciągnął ją do swojego
zmarzniętego ciała i przycisnął do siebie w czułym uścisku. Nie wiedział jak
powinien okazać jej współczucie, nie wiedział jak ją wesprzeć. Ten gest był dla
niego tak uniwersalny, że okazał się być najlepszym rozwiązaniem. Ciemnooka
mocno wtuliła się w bruneta, cicho łkając. Nie miała nawet sił, by wydusić z
siebie jakiekolwiek słowo.
Nagle oboje usłyszeli za sobą czyjś głos. Był on na tyle
znajomy, że dziewczyna aż zdziwiła się słysząc go. Nie spodziewała się spotkać
tej osoby w takich okolicznościach, ale nie zamierzała przepuścić tak
wspaniałej okazji do ‘rozmowy’ z tą osobą…
-No, no, no… Jaka piękna scena przyjaźni… Aż się łezka w oku
kręci…- mruknął, krzyżując ręce na wysokości swojego torsu. Jego pewność siebie
tego dnia była wyjątkowa. Dziewczyna oderwała się od niebieskookiego, który od
razu przyjął postawę bezpieczną dla ich obojga. Zapłakanymi oczyma niepewnie
spojrzała w stronę młodego Parkera.
-Wiesz gdzie ona jest? Masz z tym coś wspólnego?!- powiedziała z taką żałością, że aż łzy same
pchały się do oczu. Była spokojna. Nie wykonywała żadnych gwałtownych, czy
niepotrzebnych ruchów. Opanowanie aż w niej kipiało. Wolała zachować spokój,
czy też najzwyczajniej nie miała sił na użycie rąk?
-O czym mówisz, Leno?- spytał całkowicie poważnie. –Coś mnie
ominęło?- zdziwił się, a zmarszczka na jego czole powiększyła się, gdy tylko
uniósł brwi.
-Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię, ty idioto! Mów gdzie
jest Victoria!- zażądała blondynka.
-Nie musisz do mnie krzyczeć, Leno. Nie ogłuchłem- warknął.
–Nie wiem gdzie jest Victoria. Skąd mógłbym to wiedzieć?- spytał, rozkładając
ręce w geście bezradności i niewiedzy.- Myślałem, że cały czas jest z tobą…
Przecież ciągle trzymacie się razem…
-Przestań toczyć tą swoją bezsensowna grę, bo to przestaje
być śmieszne, Parker- wtrącił się Louis, stając obok Leny, by być na równi z
nią.- Powiedz gdzie zabrałeś Victorię, inaczej zgłosimy to na policję.
-Louis, Louis, Louis… Powiedz mi, w jaki sposób miałbym ją
gdzieś porwać, skoro cały czas byłem na sali, gdzie trwały nagrania? Nie
wychodziłem ze studia ani na sekundę od ponad godziny, a ty jeszcze śmiesz
osądzać mnie o porwanie mojej byłej dziewczyny… Dziewczyny, którą nad życie kocham.
Słysząc dwa ostatnie słowa jego wypowiedzi oboje prychnęli
donośnie pod nosem. Oczywiście, wiedzieli, że jest to nie na miejscu, lecz
żadne z nich nie potrafiło się powstrzymać. Było to silniejsze od nich.
Dopiero po chwili dotarł do nich sens słów Nikodema. Miał
rację. Nie mógł jej porwać skoro nawet na chwilę nie opuścił budynku, w którym
trwało nagranie. Mówił prawdę i nawet miał na to dowody.
Ich porozumiewawcze spojrzenia spotkały się ze sobą. Nie
mogli wydusić z siebie nawet słowa. Ani Lena, ani tym bardziej Louis nie chcieli
przyznać Nickowi racji, lub przeprosić za oskarżenia. Przyznanie racji takiej
osobie, jaką był młody Parker, było dla nich niemożliwe. On doskonale o tym
wiedział. Nie był aż tak głupi za jakiego wszyscy go uważali…
-W takim razie, skoro jestem już czysty…- przewrócił teatralnie
oczami, co niezmiernie zadziałało blondynce na nerwy.- Pozwolicie, że wrócę do
hotelu, bo jestem zmęczony. Jeśli będą już jakieś wieści o Victorii, to
poinformujcie mnie. Nie chcę na zapas się martwić- stwierdził. Pewnym ruchem
skinął głową na pożegnanie, po czym szybkim krokiem zniknął za pierwszym
budynkiem. Nie był to chód… Raczej bieg. Spieszył się gdzieś?
-On… On mówił prawdę… Był tam cały czas- westchnęła
zrezygnowana blondynka.
-Niestety tak…- chłopak rzucił okiem na bladą twarz panny
Prógowicz, spostrzegł wtedy, że jej usta mimo czerwonej szminki na nich
zaczynały robić się sine.-Może wejdźmy już do środka… Tutaj i tak nic nie
zrobimy, a jedynie możemy się przeziębić- stwierdził.
Już po chwili oboje byli w drodze do wejścia budynku, w
którym było ciepło, czego oboje bardzo potrzebowali…
***
Chłopak zdenerwowany i zarazem wyczerpany ze wszystkich sił
wrócił do domu. Żałował. Żałował tego co się stało. Było mu przykro, lecz nie
mógł nic z tym zrobić. Było to niemożliwe.
Rzucił pęk kluczy na stolik, stojący obok wielkiej sofy, po
czym niezdarnie na nią upadł. Wyczerpanie i nieprzespane noce dawały się we
znaki. Sięgnął do dużej kieszeni w swojej skórzanej kurtce, gdzie niemal od
razu znalazł swój telefon. Kilka sekund później oczekiwał połączenia, trzymając
przy uchu komórkę.
-Tak, szefie?- usłyszał po drugiej stronie słuchawki
zestresowany głos. Mężczyzna wiedział, że brunet nie dzwonił do niego z byle
powodu. Przeczuł, że coś musiało się stać.
-Nawaliłeś…- rzucił od niechcenia brunet.
-Co się stało? – spytał Zawadzki.
-Nie zatrudniałem cię bez powodu. Zaufałem ci. Wierzyłem, że
dopilnujesz, żeby już nigdy więcej nic jej się nie stało! – wrzasnął ze
złością, przy czym z nerwów aż wstał z kanapy.
-Mów co z Victorią, a nie drzyj się na mnie, bo to nie ma
najmniejszego sensu. Sam wiesz, jaka jest teraz ta cała sytuacja…
-Została porwana, znowu. Mógłbyś mi powiedzieć czemu
pozwoliłeś, żeby wyjechała w trasę sama?!- spytał z wyrzutem. Wściekłość powoli
przejmowała nad nim kontrolę.- Nie płacę ci za siedzenie całymi dniami na kanapie
przed telewizorem, tylko za pilnowanie, żeby była bezpieczna. Ty grzejesz dupę
spokojnie w Polsce, a ona pewnie znowu cierpi, zamknięta gdzieś w jakichś
ciemnościach!
-C…Co?!- jego zdziwienie było tak intensywne, że aż
udzieliło się brunetowi. –Jak to, zaginęła? O czym ty mówisz?
-Nie dopilnowałeś jej, spieprzyłeś wszystko.
-Przecież… Kiedy jakieś dwie godziny temu namierzałem jej
telefon i telefon Leny, były obok siebie… Sądziłem, że wszystko jest z nimi w
porządku- analizował wszystko tak cicho, jakby mówił sam do siebie, co
niezmiernie zdenerwowało bruneta.
-Nieważne co było dwie godziny temu. Ważne jest to co dzieje
się teraz. A ona zniknęła. –warknął donośnie.- Nie obchodzi mnie w jaki sposób
ją odnajdziesz, ale masz to zrobić. I to jak najszybciej.
-Dobrze, szefie. Za kilka godzin będę w Londynie…
-Za kilka godzin może być za późno, zrób coś z tym!
Jedynym dźwiękiem jakim mężczyzna usłyszał w słuchawce po
tych słowach było denerwujące pikanie, oznaczające zakończone połączenie. Marek
najszybciej jak tylko potrafił zerwał się z miejsca i pobiegł do sypialni,
gdzie zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Po kilku minutach był już w
drodze na lotnisko, skąd miał zamiar udać się do Londynu. Nie mógł pozwolić na
to, żeby coś stało się Victorii. Nie teraz…
***
Młody mężczyzna wszedł tylnym wejściem wielkiego, ponurego
budynku. Przechodząc przez długi, ciemny korytarz wszędzie rozbrzmiewał stukot jego butów.
Dawało mu to niesamowitą satysfakcję. Czuł, jakby był ważniejszy. Jakby był
panem świata. Znów udało mu się dokonać tego, o czym tak długo marzył. Znów
miał ją tylko dla siebie.
Gdy dotarł na koniec długiego korytarza, powolnym ruchem
wprowadził odpowiedni klucz do zamka, przekręcając go. Spowodowało to, że drzwi
wydały z siebie przeraźliwie głośny trzask, który zapewne zbudziłby nie jedną
osobę, natychmiast stawiając ją na równe nogi. Chłopak wszedł do właściwego
pomieszczenia, a następnie zaświecił niewielką lampkę nocną, zamieszczoną tuż
obok miejsca, gdzie leżała nieprzytomna Victoria. Kiedy tylko zobaczył jej
spokojną, niczego nieświadomą twarz jego usta wykrzywiły się w triumfalnym
uśmiechu.
To było jego zwycięstwo. Jego wiktoria. Jego szczęście.
Wszystko było już zaplanowane. Lot na drugi koniec świata,
dom, wspólne życie. Wiedział, że to musi się udać. Nie wyobrażał sobie, że tym
razem znów coś mogłoby się nie powieść. Teraz wszystko zbyt dobrze przemyślał,
przeanalizował. Tak długo pracował na tą chwilę. Już zbyt wiele rzeczy poszło
nie po jego myśli, by znów coś mogło się nie powieść. Nie było takiej opcji.
Niepewnie usiadł na niewielkim leżaku, gdzie znajdowała się
Victoria. Wysunął swoją prawą dłoń do przodu, w kierunku głowy dziewczyny.
Delikatnie pogładził jej długie, brązowe włosy, po czym wierzchnią stroną dłoni
bardzo wolno pocierał jej policzek.
Była taka krucha. Delikatna. Jak ze szkła. Jakby była
porcelanową lalką. Jego lalką.
Nie chciał jej skrzywdzić, ale wiedział, że jeśli będzie
oporna, nie będzie miał innego wyjścia. Kochał ją. Tak, kochał. Była to chora
miłość. Miłość zarażona obsesją. Według niego była wyjątkowa… Bo chciałby, by
taka właśnie była. Prawdziwa, przepiękna. Ale on nie był do tego zdolny. Nie
potrafił kochać prawdziwie.
Po chwili zmrużył oczy, dokładnie skanując twarz
zielonookiej. Mocno złapał ją za podbródek, unosząc jej opadającą w bok głowę
do góry. Już kilka sekund później wbił się w jej usta, nachalnie, na nowo
poznając każdy ich skrawek. Nie mógł nacieszyć się jej bliskością, jej ciałem. Ułożył
swoją dużą dłoń na jej talii, przysuwając do siebie bezwładne ciało
nieprzytomnej dziewczyny. Jego dłoń w szybkim tempie powędrowała na jedną z
niewielkich piersi brunetki. Młody mężczyzna wprost nie mógł się powstrzymać.
Kochał jej ciało. Uwielbiał je…
-Nareszcie, jesteś tylko moja…- szepnął, kiedy na sekundę
oderwał się od jej ust.
Szybkim ruchem zdarł z zielonookiej cienką bluzkę, którą
miała na sobie. Jego oczy wręcz zaświeciły się, w momencie kiedy ujrzał jej
ciało. Ułożył się w dogodnej dla niego pozycji, po czym usiadł okrakiem na jej
biodrach. Już kilka sekund później jego nachalne wargi znalazły się na jej
nagich piersiach…
***
Niezmiernie przepraszam za tak wielkie opóźnienie, ale niestety mam problemy osobiste, z którymi nie potrafię sobie poradzić. Przepraszam Was bardzo. Mam nadzieję, że zrozumiecie.
Wybaczcie wszystkie błędy.
Rozdział... Nie wiem, czy mi wyszedł. Pozostawiam to do oceny Wam.
Czekam na komentarze.
Co o tym wszystkim sądzicie?
Kocham. <3
Do następnego.