czwartek, 22 maja 2014

Rozdział 57 "Serce"

Znacie to uczucie, w którym uśmiech z waszej twarzy momentalnie znika? Na, jeszcze chwilę wcześniej promiennie uśmiechniętej buzi, pojawia się grobowa, wręcz zgrymaszona mina. Ochota na wszystko co dobre znika wraz z uśmiechem, gdy tylko dowiemy się o czymś, co nas rani. O czymś, co jest dla nas bolesne. Ten moment, w którym przez chociaż sekundę żałujemy uśmiechu, którym raczyliśmy wszystkich przed sekundą, jest niesamowicie dołujący, czyż nie? Nie do zniesienia. Jak upokorzenie.

Jedna z najważniejszych osób w naszym życiu znika. Bez śladu. Bez słowa. Ponownie.

Znika być może na zawsze. Zapada się pod ziemię. Nikt nic nie widział, ani nie słyszał.

Co mamy zrobić kiedy pochodnia wypala w naszym sercu ogromną dziurę? Kiedy umysł mówi nam, byśmy zaczęli robić cokolwiek co mogłoby pomóc, a płonące serce nie potrafi się ruszyć. Jest skrępowane. Grube liny zaciskają się na nim coraz ciaśniej, wywołując bolesne krwawienie… Nie potrafi wydusić z siebie nic. Tylko ból, strach, żałość. Nie potrafi współgrać z umysłem. Nie może pokonać tego palącego cierpienia, tylko w nim trwa. Nieustannie. Nieprzerwanie.

Serce zaczyna bić coraz szybciej, zmagając się z rozżarzonym ogniem, próbującym spalić je doszczętnie. Ale ono zacięcie walczy. Nie poddaje się tak łatwo. Cichy głosik, mówiący mu, że musi być silne przedostaje się gdzieś pomiędzy świerczącym ogniem. To nadzieja. Mały, stłumiony głos, który jest w każdym z nas. Głęboko. Chowa się specjalnie, żeby sprawdzić, czy jesteśmy wystarczająco silni by go odnaleźć. Może trzeba mieć tylko dobry słuch, by go usłyszeć? Słuch duszy… Gdy nasze serce chce walczyć, nadzieja jest tylko pomocą. Ale często zdarza się tak, że jest ona już ostatnią deską ratunku… Deską, która zatonęła.

Serce Leny biło już coraz wolniej. Panował w nim pożar. Ogień zajął całą jej zdruzgotaną duszę. Ciemne tęczówki stopniowo stawały się coraz ciemniejsze, gdy tylko złość zaczęła dominować nad jej ciałem.
Spazmatyczny napad szlochu wydostał się z niej, a ona z rozpaczy wpadła w ramiona mulata, stojącego przed nią. Ten nadal nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Zaskoczenie zawładnęło jego umysłem. Dopiero kiedy poczuł na sobie ciepło rozgrzanego ciała jego ukochanej, otrzeźwiał. Wtulił blondynkę w swoje ciało, by dać jej poczucie zrozumienia i wsparcia. Nie mógł zrobić nic więcej. Nawet nie wiedział co powinien uczynić.

-Lena, powiedz mi spokojnie skąd wiesz, że ona zniknęła? Jesteś tego w stu procentach pewna? – spytał zbyt poważny jak na niego, Louis.

Nie słysząc odpowiedzi ze strony roztrzęsionej blondynki chłopak postanowił nie czekać ani chwili dłużej, tylko ruszył w stronę miejsca, gdzie znajdował się pokój wszystkich ochroniarzy, pilnujących budynku podczas nagrań. Kiedy tylko znalazł się w środku zauważył, że większość mężczyzn najzwyczajniej siedziała i jadła lunch. Dwóch z nich siedziało przy kilku wielkich monitorach, rozmawiając, śmiejąc się. Bawili się w najlepsze. Widząc to, Tomlinson wręcz rzucił się na maszynę, sterującą wszystkimi nagraniami. Ignorując krzyki wściekłych ochroniarzy odnalazł nagranie, na którym wyraźnie pokazana była scena zniknięcia Victorii.

Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Pragnął, by to co się stało było tylko głupim żartem. Nie chciał, by wszystko co wydarzyło się na wakacjach miało miejsce ponownie. Spojrzał na zdziwione miny ochroniarzy, którzy właśnie w skupieniu wpatrywali się w ekran, na którym dziewczyna już była siłą wywlekana z budynku.

-Panowie… Moi mili panowie…- zaczął Louis, przyjmując prostą postawę, by wyglądać poważniej, niż na swój wiek. Podziałało. Ton, którym zaczął mówić brunet postawił do pionu nie jednego obecnego tam mężczyznę.- Wydaje mi się, że wy przyszliście tu do pracy, a nie po to żeby się nażreć jak jakieś świnie!- wrzasnął.- Sami widzieliście co stało się przez waszą nieuwagę! Ona zniknęła! Już nie pierwszy raz… A wy tak po prostu siedzieliście sobie tutaj, napychając brzuchy. Mam nadzieję, że bawiliście się dobrze, bo konsekwencje tej waszej zabawy, poniesiemy teraz my wszyscy.- warknął, rozpychając się swoim drobnym ciałem, między napakowanymi facetami, którym miny zrzedły.

Po chwili dotarł do drzwi, którymi natychmiast trzasnął. Wychodząc z pomieszczenia odetchnął głęboko, próbując poukładać swoje myśli, które aktualnie stały się jednym, wielkim kłębkiem.

-To… To prawda? Victoria zniknęła?- spytał Horan, podchodząc do rozkojarzonego Louisa.

-Tak, ale jeszcze nic nie jest stracone…- powiedział niepewnie.  Dokładnie pamiętał jak trudno było odnaleźć ją poprzednim razem, a nie miał w zwyczaju rzucać słów na wiatr, więc chwilę później zaczął żałować swoich słów.

-Co się z nią stało? Musimy ją odnaleźć!- blondyn złapał się za włosy, spuszczając głowę w dół. Opanowanie swoich emocji było dla niego w tamtym momencie jedną z najtrudniejszych rzeczy w życiu. –Nie… powiedz to jeszcze raz…- poprosił.

-Niall, ona zniknęła. Sam widziałem na nagraniu jak ktoś się z nią szarpał i siłą wyniósł z budynku…- odrzekł Lou z takim spokojem, że sam był pozytywnie zaskoczony swoim opanowaniem.

-Proszę, powiedz, że to żarty…- szepnął jasnowłosy, spoglądając na swojego przyjaciela.

-Nie mogę- westchnął.

-To nie może być prawda! Nie… Nie…- mówił pod nosem, powoli odchodząc w stronę miejsca, gdzie jeszcze jakiś czas temu spokojnie siedziała zaginiona brunetka.

Jego widok zdziwił bruneta, lecz ten nie miał najmniejszej ochoty, by pocieszać swojego blond przyjaciela. Wiedział, że teraz nie do tego kumpla powinien się udać. W tym celu szybko znalazł wyjście na zewnątrz, gdzie zimne powietrze wręcz zamrażało na miejscu. Chłopak wzdrygnął się czując na swoim rozgrzanym ciele chłód bijący z zewnątrz.

Gdy rozglądnął się dookoła, zobaczył swojego przyjaciela stojącego pod ścianą. Chłopak był wyraźnie zamyślony. Miał na sobie ciemne spodnie i czarną, grubą kurtkę. Do swoich ust co chwilę przykładał palce prawej dłoni, w których trzymał odpalonego papierosa. W momencie zaciągania się dymem spostrzegł nadchodzącego Louisa, przez co momentalnie oderwał się od nałogu i przewrócił oczami.

-Czemu znowu palisz?- spytał niebieskooki.

-To raczej nie jest twój interes, więc zajmij się sobą- warknął Styles, nie wykazując żadnych chęci do rozmowy.

-Zawsze to robisz kiedy coś cię trapi, więc po prostu się martwię…- wyjaśnił  Louis, na co brunet prychnął pod nosem ponownie wciągając do swoich płuc następną dawkę śmiertelnego dymu. Milczał. Nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję nawet z osobą, która od jakiegoś czasu była mu najbliższa. - Jeśli coś jest nie tak to mi to powiedz… Wiesz, że możesz…

-Nie, nie mogę. Tego nie mogę powiedzieć nawet tobie, więc odwal się już!- bąknął zirytowany Harry.

-Co ci się dzisiaj stało, okres masz, czy co?!- jęknął Tomlinson, lecz już po chwili tego żałował, gdyż został obdarowany burzliwym spojrzeniem, które nie jednemu zmroziłoby gorącą krew w żyłach. Dopiero kiedy napięcie między nimi opadło, Louis postanowił się odezwać. –Widziałeś dzisiaj Victorię?

Harry ostatni raz zaciągnął się dymem i upuścił na ziemię papierosa, przydeptując go lewym butem. Efektownie wypuścił z ust śmierdzącą tytoniem chmurkę, po czym przeczesał dłonią swoje bujne, brązowe loki. Jego twarz była wyraźnie skonsternowana, a zarazem zdenerwowana. Zdradzała tyle przeróżnych emocji w trakcie jednej sekundy, że Lou nie nadążał zapamiętywać ich.

Cisza. Na pytanie Tomlinsona odpowiedziała jedynie cisza i chrzęst śniegu, który Styles wywoływał chodząc.

W momencie kiedy Louis widział już jedynie kontur sylwetki swojego przyjaciela, nabrał zimne powietrze do swoich pojemnych płuc, po czym krzyknął głośno słowa, których zielonooki się nie spodziewał.

-Victoria  została porwana!- wrzasnął, dokładnie obserwując reakcję młodszego przyjaciela. Ten jedynie zatrzymał się na kilka sekund, delikatnie skrzywił głowę w bok, tak jakby chciał spojrzeć przez swoje ramię do tyłu, lecz tego nie zrobił, po czym wznowił swoje kroki, oddalając się spokojnie w stronę mieszkania.

Już chwilę później niebieskooki został sam. Zimne powietrze drażniło jego odsłonięte ramiona, przez co aż cały drżał z wyziębienia. Nie mógł nawet myśleć o tym, co w tej chwili mogłoby dziać się z Victorią. Na samo wspomnienie jej stanu sprzed kilku miesięcy miał ochotę własnoręcznie dorwać się do skóry osoby, która tak brutalnie potraktowała pannę Nowińską. Nie potrafił zrozumieć dlaczego ktoś tak bardzo ją nienawidził. Aż tak, by boleśnie krzywdzić ją i jej bliskich… Może po prostu niewystarczająco ją znał?

Gdy wziął głęboki oddech po to, by jakoś poukładać sobie wszystkie myśli, które biegały mu po głowie niczym dzikie zwierzęta, poczuł jak jego płuca wręcz zamarzają. Sprawiło to, że w końcu otrzeźwiał. Dopiero wtedy zauważył idącą w jego kierunku Lenę, trzymającą w dłoni telefon. Komórka ta należała do Victorii, chłopak poznał to od razu, gdyż tylko ona miała telefon w kolorze białym z czerwonymi paskami przy brzegach. Kiedy spojrzał na zapłakaną twarz blondynki, od razu miał ochotę zniknąć. Nie chciał powiedzieć niczego, co mogłoby ją zranić, a był świadomy tego, że jego wyczucie chwili nie jest zbyt wyostrzone.

-Lou, błagam, powiedz, że coś wiesz…- poprosiła, patrząc starszemu koledze prosto w jego niebieskie tęczówki. On nie chciał kłamać. Nie mógłby skłamać tylko po to, żeby Prógowicz była spokojniejsza.

-Wiem, ale nie jestem pewien, czy chcesz znać prawdę- westchnął, czując na swoich plecach nieprzyjemny dreszcz.

-Nieważne co masz mi do powiedzenia… Chcę wiedzieć gdzie jest Victoria!- uniosła ton swojego głosu, wywołując zdziwienie na twarzy Tomlinsona. Nie powinien się dziwić, bo przecież ludzie reagują różnie w tak stresujących sytuacjach, lecz on sam był tak rozemocjonowany, że zapanowanie nad sobą było nie lada wyzwaniem.

-Ktoś ją porwał- wyjaśnił rzecz, która i tak była już jasna. Widząc zdenerwowaną minę Leny zrozumiał, że nie o taką odpowiedź jej chodziło. –Na nagraniach monitoringu widziałem jak za kulisami szarpała się z kimś... Później ten mężczyzna przyłożył do jej ust jakąś chusteczkę, wtedy ona osłabła, a on wywlekł ją z budynku. Nie wiem gdzie ją zaniósł, bo wyszedł poza zasięg kamer.

-Dlaczego akurat teraz…?- jęknęła, z całych sił kopiąc w ścianę, którą miała po swojej prawej. Po chwili było słychać tylko ciche przekleństwo, które z siarczystym akcentem wydostało się z jej ust.- Czemu, do cholery jasnej, musiał wrócić akurat wtedy, kiedy zostawiłam ją samą na dosłownie kilka minut?!- wrzasnęła przez płacz.

-Nie płacz… Nie możesz płakać.- szepnął brunet, podchodząc do roztrzęsionej panny Prógowicz. Szybkim ruchem przyciągnął ją do swojego zmarzniętego ciała i przycisnął do siebie w czułym uścisku. Nie wiedział jak powinien okazać jej współczucie, nie wiedział jak ją wesprzeć. Ten gest był dla niego tak uniwersalny, że okazał się być najlepszym rozwiązaniem. Ciemnooka mocno wtuliła się w bruneta, cicho łkając. Nie miała nawet sił, by wydusić z siebie jakiekolwiek słowo.

Nagle oboje usłyszeli za sobą czyjś głos. Był on na tyle znajomy, że dziewczyna aż zdziwiła się słysząc go. Nie spodziewała się spotkać tej osoby w takich okolicznościach, ale nie zamierzała przepuścić tak wspaniałej okazji do ‘rozmowy’ z tą osobą…

-No, no, no… Jaka piękna scena przyjaźni… Aż się łezka w oku kręci…- mruknął, krzyżując ręce na wysokości swojego torsu. Jego pewność siebie tego dnia była wyjątkowa. Dziewczyna oderwała się od niebieskookiego, który od razu przyjął postawę bezpieczną dla ich obojga. Zapłakanymi oczyma niepewnie spojrzała w stronę młodego Parkera.

-Wiesz gdzie ona jest? Masz z tym coś wspólnego?!-  powiedziała z taką żałością, że aż łzy same pchały się do oczu. Była spokojna. Nie wykonywała żadnych gwałtownych, czy niepotrzebnych ruchów. Opanowanie aż w niej kipiało. Wolała zachować spokój, czy też najzwyczajniej nie miała sił na użycie rąk?

-O czym mówisz, Leno?- spytał całkowicie poważnie. –Coś mnie ominęło?- zdziwił się, a zmarszczka na jego czole powiększyła się, gdy tylko uniósł brwi.

-Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię, ty idioto! Mów gdzie jest Victoria!- zażądała blondynka.

-Nie musisz do mnie krzyczeć, Leno. Nie ogłuchłem- warknął. –Nie wiem gdzie jest Victoria. Skąd mógłbym to wiedzieć?- spytał, rozkładając ręce w geście bezradności i niewiedzy.- Myślałem, że cały czas jest z tobą… Przecież ciągle trzymacie się razem…

-Przestań toczyć tą swoją bezsensowna grę, bo to przestaje być śmieszne, Parker- wtrącił się Louis, stając obok Leny, by być na równi z nią.- Powiedz gdzie zabrałeś Victorię, inaczej zgłosimy to na policję.

-Louis, Louis, Louis… Powiedz mi, w jaki sposób miałbym ją gdzieś porwać, skoro cały czas byłem na sali, gdzie trwały nagrania? Nie wychodziłem ze studia ani na sekundę od ponad godziny, a ty jeszcze śmiesz osądzać mnie o porwanie mojej byłej dziewczyny…  Dziewczyny, którą nad życie kocham.

Słysząc dwa ostatnie słowa jego wypowiedzi oboje prychnęli donośnie pod nosem. Oczywiście, wiedzieli, że jest to nie na miejscu, lecz żadne z nich nie potrafiło się powstrzymać. Było to silniejsze od nich.

Dopiero po chwili dotarł do nich sens słów Nikodema. Miał rację. Nie mógł jej porwać skoro nawet na chwilę nie opuścił budynku, w którym trwało nagranie. Mówił prawdę i nawet miał na to dowody.

Ich porozumiewawcze spojrzenia spotkały się ze sobą. Nie mogli wydusić z siebie nawet słowa. Ani Lena, ani tym bardziej Louis nie chcieli przyznać Nickowi racji, lub przeprosić za oskarżenia. Przyznanie racji takiej osobie, jaką był młody Parker, było dla nich niemożliwe. On doskonale o tym wiedział. Nie był aż tak głupi za jakiego wszyscy go uważali…

-W takim razie, skoro jestem już czysty…- przewrócił teatralnie oczami, co niezmiernie zadziałało blondynce na nerwy.- Pozwolicie, że wrócę do hotelu, bo jestem zmęczony. Jeśli będą już jakieś wieści o Victorii, to poinformujcie mnie. Nie chcę na zapas się martwić- stwierdził. Pewnym ruchem skinął głową na pożegnanie, po czym szybkim krokiem zniknął za pierwszym budynkiem. Nie był to chód… Raczej bieg. Spieszył się gdzieś?

-On… On mówił prawdę… Był tam cały czas- westchnęła zrezygnowana blondynka.

-Niestety tak…- chłopak rzucił okiem na bladą twarz panny Prógowicz, spostrzegł wtedy, że jej usta mimo czerwonej szminki na nich zaczynały robić się sine.-Może wejdźmy już do środka… Tutaj i tak nic nie zrobimy, a jedynie możemy się przeziębić- stwierdził.
Już po chwili oboje byli w drodze do wejścia budynku, w którym było ciepło, czego oboje bardzo potrzebowali…

                                                            ***

Chłopak zdenerwowany i zarazem wyczerpany ze wszystkich sił wrócił do domu. Żałował. Żałował tego co się stało. Było mu przykro, lecz nie mógł nic z tym zrobić. Było to niemożliwe.

Rzucił pęk kluczy na stolik, stojący obok wielkiej sofy, po czym niezdarnie na nią upadł. Wyczerpanie i nieprzespane noce dawały się we znaki. Sięgnął do dużej kieszeni w swojej skórzanej kurtce, gdzie niemal od razu znalazł swój telefon. Kilka sekund później oczekiwał połączenia, trzymając przy uchu komórkę.

-Tak, szefie?- usłyszał po drugiej stronie słuchawki zestresowany głos. Mężczyzna wiedział, że brunet nie dzwonił do niego z byle powodu. Przeczuł, że coś musiało się stać.  

-Nawaliłeś…- rzucił od niechcenia brunet.

-Co się stało? – spytał  Zawadzki.

-Nie zatrudniałem cię bez powodu. Zaufałem ci. Wierzyłem, że dopilnujesz, żeby już nigdy więcej nic jej się nie stało! – wrzasnął ze złością, przy czym z nerwów aż wstał z kanapy.

-Mów co z Victorią, a nie drzyj się na mnie, bo to nie ma najmniejszego sensu. Sam wiesz, jaka jest teraz ta cała sytuacja…

-Została porwana, znowu. Mógłbyś mi powiedzieć czemu pozwoliłeś, żeby wyjechała w trasę sama?!- spytał z wyrzutem. Wściekłość powoli przejmowała nad nim kontrolę.- Nie płacę ci za siedzenie całymi dniami na kanapie przed telewizorem, tylko za pilnowanie, żeby była bezpieczna. Ty grzejesz dupę spokojnie w Polsce, a ona pewnie znowu cierpi, zamknięta gdzieś w jakichś ciemnościach!

-C…Co?!- jego zdziwienie było tak intensywne, że aż udzieliło się brunetowi. –Jak to, zaginęła? O czym ty mówisz?

-Nie dopilnowałeś jej, spieprzyłeś wszystko.

-Przecież… Kiedy jakieś dwie godziny temu namierzałem jej telefon i telefon Leny, były obok siebie… Sądziłem, że wszystko jest z nimi w porządku- analizował wszystko tak cicho, jakby mówił sam do siebie, co niezmiernie zdenerwowało bruneta.

-Nieważne co było dwie godziny temu. Ważne jest to co dzieje się teraz. A ona zniknęła. –warknął donośnie.- Nie obchodzi mnie w jaki sposób ją odnajdziesz, ale masz to zrobić. I to jak najszybciej.

-Dobrze, szefie. Za kilka godzin będę w Londynie…

-Za kilka godzin może być za późno, zrób coś z tym!

Jedynym dźwiękiem jakim mężczyzna usłyszał w słuchawce po tych słowach było denerwujące pikanie, oznaczające zakończone połączenie. Marek najszybciej jak tylko potrafił zerwał się z miejsca i pobiegł do sypialni, gdzie zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Po kilku minutach był już w drodze na lotnisko, skąd miał zamiar udać się do Londynu. Nie mógł pozwolić na to, żeby coś stało się Victorii. Nie teraz…

                                                            ***

Młody mężczyzna wszedł tylnym wejściem wielkiego, ponurego budynku. Przechodząc przez długi, ciemny korytarz  wszędzie rozbrzmiewał stukot jego butów. Dawało mu to niesamowitą satysfakcję. Czuł, jakby był ważniejszy. Jakby był panem świata. Znów udało mu się dokonać tego, o czym tak długo marzył. Znów miał ją tylko dla siebie.

Gdy dotarł na koniec długiego korytarza, powolnym ruchem wprowadził odpowiedni klucz do zamka, przekręcając go. Spowodowało to, że drzwi wydały z siebie przeraźliwie głośny trzask, który zapewne zbudziłby nie jedną osobę, natychmiast stawiając ją na równe nogi. Chłopak wszedł do właściwego pomieszczenia, a następnie zaświecił niewielką lampkę nocną, zamieszczoną tuż obok miejsca, gdzie leżała nieprzytomna Victoria. Kiedy tylko zobaczył jej spokojną, niczego nieświadomą twarz jego usta wykrzywiły się w triumfalnym uśmiechu.

To było jego zwycięstwo. Jego wiktoria. Jego szczęście.
Wszystko było już zaplanowane. Lot na drugi koniec świata, dom, wspólne życie. Wiedział, że to musi się udać. Nie wyobrażał sobie, że tym razem znów coś mogłoby się nie powieść. Teraz wszystko zbyt dobrze przemyślał, przeanalizował. Tak długo pracował na tą chwilę. Już zbyt wiele rzeczy poszło nie po jego myśli, by znów coś mogło się nie powieść. Nie było takiej opcji.

Niepewnie usiadł na niewielkim leżaku, gdzie znajdowała się Victoria. Wysunął swoją prawą dłoń do przodu, w kierunku głowy dziewczyny. Delikatnie pogładził jej długie, brązowe włosy, po czym wierzchnią stroną dłoni bardzo wolno pocierał jej policzek.

Była taka krucha. Delikatna. Jak ze szkła. Jakby była porcelanową lalką. Jego lalką.

Nie chciał jej skrzywdzić, ale wiedział, że jeśli będzie oporna, nie będzie miał innego wyjścia. Kochał ją. Tak, kochał. Była to chora miłość. Miłość zarażona obsesją. Według niego była wyjątkowa… Bo chciałby, by taka właśnie była. Prawdziwa, przepiękna. Ale on nie był do tego zdolny. Nie potrafił kochać prawdziwie.

Po chwili zmrużył oczy, dokładnie skanując twarz zielonookiej. Mocno złapał ją za podbródek, unosząc jej opadającą w bok głowę do góry. Już kilka sekund później wbił się w jej usta, nachalnie, na nowo poznając każdy ich skrawek. Nie mógł nacieszyć się jej bliskością, jej ciałem. Ułożył swoją dużą dłoń na jej talii, przysuwając do siebie bezwładne ciało nieprzytomnej dziewczyny. Jego dłoń w szybkim tempie powędrowała na jedną z niewielkich piersi brunetki. Młody mężczyzna wprost nie mógł się powstrzymać. Kochał jej ciało. Uwielbiał je…

-Nareszcie, jesteś tylko moja…- szepnął, kiedy na sekundę oderwał się od jej ust.


Szybkim ruchem zdarł z zielonookiej cienką bluzkę, którą miała na sobie. Jego oczy wręcz zaświeciły się, w momencie kiedy ujrzał jej ciało. Ułożył się w dogodnej dla niego pozycji, po czym usiadł okrakiem na jej biodrach. Już kilka sekund później jego nachalne wargi znalazły się na jej nagich piersiach… 




***



Niezmiernie przepraszam za tak wielkie opóźnienie, ale niestety mam problemy osobiste, z którymi nie potrafię sobie poradzić. Przepraszam Was bardzo. Mam nadzieję, że zrozumiecie. 
Wybaczcie wszystkie błędy. 
Rozdział... Nie wiem, czy mi wyszedł. Pozostawiam to do oceny Wam. 
Czekam na komentarze. 
Co o tym wszystkim sądzicie? 

Kocham. <3 



Do następnego.