niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 66 "Strata"

Wszystko dobiegło już końca. Jej życie dobiegło końca. Ta historia dobiegła końca. Koniec nie jest taki straszny, jak się wydaje. Nie powinniśmy bać się końca. Każdy koniec, to początek czegoś innego, nowego. Czegoś nieznanego.  Czyż nie?

Wszyscy pogodzili się już ze stratą Victorii. Wszyscy prócz Leny. To zrozumiałe. Strata bliskiej osoby nigdy nie jest dla nas łatwa. Mimo, że na co dzień tracimy wiele rzeczy takich jak przyjaźń, utrata okazji na lepsze życie, czy też zwykła strata czasu, to utracenie kogoś poprzez śmierć wciąż jest jedną z najtrudniejszych do zniesienia strat. Tym bardziej, kiedy zmarłą osobą jest nasz przyjaciel. W tym przypadku przyjaciółka, którą Lena traktowała jak siostrę. Byłaby gotowa oddać za nią życie, była gotowa zrobić dla niej wszystko, lecz już teraz nie może zrobić nic. Nie może złościć się na nią, nie może kłócić się z nią, czy też po prostu podejść do niej i znienacka przytulić ją do siebie. Nie może podkradać jej tostów podczas śniadań, nie może krytykować słabych technik makijażu, nie może patrzeć na jej szczery, wesoły uśmiech… Możliwość zrobienia tych rzeczy już przepadła. Znikła wraz ze śmiercią Victorii.

Dziewczyna stała już przed kaplicą w eskorcie swoich przyjaciół. Pomimo ich bliskości i wsparcia czuła się samotna. Była pewna, że nikt nie potrafi jej zrozumieć. Zarzekała się, że nic nie jest w stanie jej pomóc, tylko powrót Victorii. Czuła pustkę i żal, przejmujący kontrolę nad całym jej ciałem. Nad całym jej życiem. Była zagubiona we własnych emocjach i uczuciach. Zrozumienie powodu straty jej przyjaciółki było dla niej niemożliwe. Wypierała z siebie świadomość utraty Victorii. Wciąż była przekonana, że w końcu Nowińska podejdzie do niej, przytuli ją i powie, że to tylko głupi, nieudany żart.

Blondynka czuła się obco. Wokół niej były setki osób, których ona nawet nie znała. Fani Victorii przyjechali z całego świata specjalnie na jej pogrzeb. Przybyli, żeby pożegnać swoją idolkę po raz ostatni. Lena przyglądała im się dokładnie. Każdy z nich przeżywał to inaczej. Jedni po prostu stali w ciszy, pogrążeni we własnych myślach, inny pozwalali sobie na łzy. Na twarzy wszystkich zgromadzonych osób widniał smutek i niezrozumienie. Nikt nie potrafił zrozumieć dlaczego tak młoda i zdolna osoba odeszła.

Nagle spośród tłumu wyłoniła się znajoma sylwetka. Zamyślona Blondynka zamrugała oczami w zaskoczeniu. Gdy przyjrzała się osobie idącej w jej stronę, dotarło do niej, że to Marek, trzymający w dłoni niewielką kopertę. Mężczyzna widocznie był czymś zdenerwowany. W tym samym momencie, w którym znalazł się przy Lenie, zamknął ją w ciasnym, ciepłym uścisku. Ona nawet nie odwzajemniła tego gestu, jedynie oparła głowę o jego ramię, sięgając po kopertę, trzymaną przez niego w prawej dłoni.

-Co to jest?-spytała cicho, przyglądając się lekko naderwanej kopercie.

-List od matki Victorii… Napisała go tuż przed śmiercią.-Spojrzał nerwowo na dłonie Leny, która już była gotowa otworzyć kopertę i przeczytać treść listu. Mężczyzna szybko złapał za jej rozedrgane ręce, powstrzymując ją przed tym. –Nie, nie rób tego- przerwał jej stanowczo, przez co ciemnooka spojrzała na niego zdziwiona.- To jest list do Victorii. Nie powinnaś tego czytać.

-Och, a ty mogłeś, tak?- warknęła pod nosem, czując narastającą złość, po czym wyrwała swoje ręce z uścisku Marka.

-Nie mogłem… Musiałem. Taki jest mój obowiązek. Muszę się tobą opiekować, zrobiłem to z troski. A teraz proszę cię, nie czytaj tego. To dla twojego dobra- odrzekł cicho, marszcząc czoło w oczekiwaniu na reakcję Leny, która nastąpiła dopiero po chwili.

-Dla mojego dobra… Oczywiście…- fuknęła pod nosem.-Będziesz opiekował się mną tak samo, jak miałeś opiekować się Victorią? To chyba podziękuję, nie spieszy mi się do grobu-powiedziała, tłumiąc głos. Spojrzała na biały papier, próbując się uspokoić.- Co jest w tym liście?

-Nie ma tam nic, co dotyczyłoby ciebie.

-Wszystko, co dotyczy Victorii, dotyczy również mnie.-Gwałtownie uniosła ton głosu, mrużąc oczy.

-Lena, co się z tobą dzieje? Rozumiem, że nie możesz pogodzić się z jej śmiercią, ale złość nic nie zmieni. To nie jest odpowiedni czas, ani miejsce na takie rozmowy. Ten list należy do Victorii i powinien znaleźć się w jej rękach!

-Chcę wiedzieć, czy…

-Ufasz mi?- spytał krótko, wchodząc jej w słowo.

-Ufam-mruknęła, wzdychając głośno, co pomogło jej w opanowaniu swojego wzniesienia. Zrozumiała, że Marek miał rację. Spuściła lekko głowę.

-To zaufaj mi również teraz i odpuść.- Wyciągnął rękę w stronę koperty.- Daj, zaniosę ją do…

-Nie, ja to zrobię-odpowiedziała szybko.

-Jesteś pewna, że…

-Tak. Jestem pewna- szepnęła pod nosem, odwracając się w stronę kaplicy, w której leżało ciało Victorii.

Z każdym krokiem, z którym zbliżała się do niedużego budynku czuła coraz większy niepokój. Bała się. Bała się zobaczyć swoją martwą przyjaciółkę. Chciała zapamiętać ją jako tą samą piękną, uśmiechniętą dziewczynę. Chciała, by Victoria nadal była żywa. Pragnęła mieć ją przy sobie całą i zdrową.

Wchodząc do kaplicy poczuła na sobie czyjś wzrok. Kiedy niepewnie zwróciła spojrzenie w tę stronę, ujrzała Harry’ego, siedzącego przy Victorii spoczywającej już w trumnie, której wieko ułożone było pod ścianą. Chłopak niemal od razu z powrotem popatrzył na swoją ukochaną. Zwiesił ponuro głowę i westchnął cicho.

-Czy jest jakikolwiek sposób, żeby cofnąć ten cholerny czas choćby o kilka dni?-bąknął pod nosem tak cicho, jakby to pytanie kierował sam do siebie.  Dziewczyna obeszła trumnę dookoła, by znaleźć się naprzeciwko Styles’a, a wtedy spojrzała na niego, tocząc wielką walkę ze łzami cisnącymi się do oczu.

-Wiedz, że gdyby była taka możliwość, zrobiłabym wszystko, żeby nie dopuścić do jej śmierci.

-To wszystko moja wina. Ona nie żyje przeze mnie- szepnął pociągając nosem. Mówiąc te słowa nawet nie uniósł wzroku. Po tym co zrobił, nie mógł spojrzeć Lenie w oczy.

-Nie obwiniaj się za to. To nie jest twoja wina… Dzięki tobie przeżyła kilka dni więcej. Uratowałeś ją przed Nikodemem. Gdyby nie ty, ona umarłaby na miejscu.

-Nie, Lena, posłuchaj. Nie wiesz o wszystkim. To jest moja wina. Ja…

-Obwinianie się o jej śmierć nie zwróci jej życia- powiedziała, patrząc hardo w oczy Styles’a, który wciąż unikał kontaktu wzrokowego. Dziewczyna nie chciała spojrzeć na swoją zmarłą przyjaciółkę. Bała się, że nie będzie w stanie tego znieść. Wolała tępo wpatrywać się w bladą twarz zielonookiego. Nagle on zwrócił swoje zapłakane, smutne oczy w kierunku blondynki. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ta odezwała się cicho.- Czy mógłbyś wyjść? Chcę zostać chwilę sama, proszę- mruknęła.

Styles nie sprzeciwiał się. Wiedział, że Lena również potrzebuje czasu na pogodzenie się z zaistniałą sytuacją. Nie nalegał. Najzwyczajniej wstał, ostatni raz spojrzał na swoją ukochaną, po czym opuścił kaplicę, zatrzaskując za sobą wrota do budynku.

Wtedy nastąpił moment, którego dziewczyna obawiała się najbardziej. Przełknęła ciężko ślinę, przymykając oczy. Kiedy je otworzyła, ujrzała martwe ciało Victorii. Jej twarz była trupio blada. Długie rzęsy spokojnie spoczywały na jej policzkach, a usta nagrały koloru sinego. Ich kąciki uniesione były bardzo delikatnie do góry. Prawie niewidocznie. Dziewczyna aż zmrużyła oczy ze zdziwienia, co jedynie ułatwiło łzom wydostanie się na zewnątrz. Zamrugała kilkakrotnie, by upewnić się, czy aby jej wzrok nie płatał żadnych figli. Nie mogła w to uwierzyć. Nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciółka była szczęśliwa umierając. W zamyśleniu pokręciła lekko głową, po czym niepewnie wyciągnęła rękę w stronę złączonych ze sobą dłoni zielonookiej. Wzdłuż jej pleców przeszedł nieprzyjemny dreszcz, kiedy jej ciepła skóra dotknęła zimnego ciała Victorii. Wykrzywiła twarz w niezrozumiałym grymasie, po czym wsunęła list pod sztywne palce dziewczyny. Czując słoną ciecz napływającą do jej oczu, po prostu wybiegła z kaplicy. Niemal od razu po opuszczeniu budynku odbiła się z hukiem od czyjegoś torsu, a już po chwili poczuła ciepło ramion, oplatających jej roztrzęsione ciało. Wiedziała, że to Zayn. Jego usta złożyły delikatny pocałunek na czubku głowy Blondynki. Wtedy dziewczyna już nie powstrzymywała łez…

                                                        ***

Kilkadziesiąt minut później wszyscy zgromadzili się na cmentarzu. W myślach wszystkich krążyły wspomnienia związane z Victorią. Zarówno te przyjemne jak i te, które nie należały do najmilszych.

Nadeszła chwila, która była jedną z najtrudniejszych do zniesienia. Widok zamkniętej trumny, wiszącej nad wielkim dołem przyprawiał Lenę o ciarki. W jej głowie pojawił się obraz twarzy Victorii sprzed kilku miesięcy, kiedy to była szczęśliwa, spełniała swoje marzenia. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Wtedy wszystko zapowiadało się dobrze. Miało być tak pięknie. Victoria miała być właśnie w tym momencie na scenie, a nie w trumnie. Miała być szczęśliwa i przede wszystkim żywa…

Z każdym milimetrem, z którym wielka drewniana trumna znajdowała się głębiej w ziemi, Lena coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że Victoria już nigdy nie wróci. Że odeszła już na zawsze, bezpowrotnie. Dopiero w tym momencie pozwoliła swojej duszy na zrozumienie powagi sytuacji. Pozwoliła, na wyrwanie swojego umysłu z przekonania, że to tylko sen. Uświadomiła sobie, że nie będzie w stanie żyć bez Victorii, że to właśnie Victoria była jej szczęściem i sensem życia. Już nic nigdy nie będzie takie jak dawniej, kiedy obok siebie nie będzie miała radosnej, uśmiechniętej przyjaciółki… W tym samym momencie, w którym ta myśl spustoszyła wszystko w jej głowie, Lena odsunęła się od Malik’a, do którego jeszcze chwilę wcześniej była przytulona. Nie zważając na jego słowa, zaczęła szybkim krokiem kierować się w stronę grobu. Ignorowała wszystko, co ją otaczało. Zachowywała się, jakby na całym cmentarzu nie znajdował się nikt prócz niej i zmarłej Victorii.

Kiedy tylko jeden krok dzielił ją do skoku w dół grobu, poczuła na swoim ramieniu mocny uścisk. Mimo próby wyrwania się z niego, jej ręka wciąż tkwiła w mocnym chwycie Mulata, który już po kilku sekundach stanowczo przyciągnął do siebie Blondynkę. Dziewczyna zaczęła z całych swoich sił bić chłopaka po torsie, brzuchu, twarzy… Po wszystkim, do czego tylko dosięgała. Zayn nie pozwalał na to zbyt długo. Przytulił ją mocno do siebie, by sprawić, żeby poczuła, że ma wsparcie. Żeby zrozumiała, że nie jest sama. Chłopak wciął ją na ręce, kiedy usłyszał głośne szlochanie. Już po chwili opuścił cmentarz, zabierając roztrzęsioną pannę Prógowicz jak najdalej od tego miejsca.

                                                        ***

Siedząc samotnie nad grobem swojej ukochanej chłopak nadal nie mógł wybaczyć sobie tego, że przyczynił się do jej śmierci. Słone łzy wciąż wydostawały się z jego oczu, drażniąc policzki, które szczypał mróz. Jego spierzchnięte usta cały czas wypuszczały gorące powietrze, które tworzyło delikatną parę.

 Uczucie pustki przepełniało jego serce. Nadzieja opuściła jego duszę już dawno, lecz całkowity brak odczucia miłości i ciągła tęsknota spustoszyły go doszczętnie. Czuł się tak, jakby był już całkowicie sam. Jakby nie miał nikogo... 

Kiedyś nauczył się nie angażować emocjonalnie w relacje z dziewczynami. Ona była jego pierwszą, prawdziwą miłością. To ona jako jedyna zapanowała nad jego sercem. To właśnie Victoria wydarła na jego duszy niezacieralny znak miłości. Pięknej, młodej miłości. Wiecznej miłości. Był jej wdzięczny. Dzięki niej zmienił się.

Bardzo pragnął znów mieć ją przy sobie. Pragnął mówić jej jak bardzo ją kocha, pragnął nieustannie trzymać ją w swoich ramionach i już nigdy nie pozwolić jej odejść. Pragnął czuć jej bliskość oraz dawać jej wszystko, czego tylko by zapragnęła. Pragnął czegoś, czego nie mógł mieć. Zdawał sobie sprawę z tego, że to już nie nastąpi. Nigdy. Ale jego dusza wciąż należała do dziewczyny, znajdującej się kilka metrów dalej, w trumnie. I zawsze będzie należała tylko do niej…

Gdy jedna z ostatnich łez spłynęła po jego zmarzniętym policzku, postanowił w końcu udać się do swojego mieszkania. Wstał z niewielkiej ławki, w dłoni trzymając jedną, białą, piękną różę. Lekko ukląkł przed dawno zasypanym grobem, po czym ułożył kwiat w odpowiednim miejscu. Z jego ust wydostał się cichy szept, niosący słowa „kocham cię”.

Odchodząc jedynie obejrzał się za siebie, by ponownie spojrzeć na mogiłę dziewczyny, którą kochał nad życie. Jednak nie ujrzał tego, czego się spodziewał. Nad ciemnym, oświetlonym przez blask księżyca grobem stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Styles przez ułamek sekundy chciał podejść tam, by zobaczyć kim jest ta postać, lecz… Stwierdził, że byłoby to bezsensowne. Każdy miał prawo towarzyszyć Victorii w jej ostatniej drodze.

Już po chwili cmentarz opustoszał, a wokół rozbrzmiał jedynie cichy szloch...




***



Kochani!
Przepraszam za spóźnienie i błędy w tekście.
Mam wielką nadzieję, że ostatni rozdział tego opowiadania Wam się spodobał. Wiem, że mógł wydawać się nudny i monotonny, ale taki właśnie miał być. Miał być spokojny.
Misiaczki moje kochane, jak zawsze, czekam na Wasze opinie w komentarzach.
Serdecznie zapraszam Was za tydzień, pojawi się tu epilog.
Życzę Wam udanej niedzieli.
Dziękuję, że jesteście.
<3

wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 65 "Ostatnia rzecz"

-Panie Styles, zapraszam.- Nagle z zamysłu wyrwał go cienki głos jednej z pielęgniarek. Gdy chłopak zwrócił w jej stronę swój smętny wzrok, rudowłosa kobieta wskazała dłonią na drzwi do gabinetu, zachęcając, by Harry wszedł do środka. Kilka sekund później siedział na niewielkim łóżku, irytując się powolnymi ruchami doktora, skanującego wzrokiem literki widniejące na dużej kartce. Chłopak zdawał sobie sprawę, że nie ma na to czasu i każda chwila się liczy. Oczywiście, lekarz ignorował nerwowe zachowanie Styles'a.

-Musimy ponownie zrobić prześwietlenie twojej gło...- zaczął spokojnie lekarz, spoglądając zza swoich wielkich okularów na chłopaka, niecierpliwie stukającego palcami po brzegach łóżka.

-Nie obchodzi mnie mój stan i to, co ze mną będzie. Chcę wiedzieć, co z Victorią. Nic więcej mnie nie interesuje- uciął krótko, przerywając starszemu mężczyźnie.

-Słuchaj, młodzieńcze. To, że jesteś jakąś tam sławną gwiazdeczką mnie nie interesuje. Jesteś w moim gabinecie, więc trzymaj się moich zasad. Poza tym pomieszczeniem możesz sobie robić co tylko zechcesz. Póki co, siedź grzecznie i nie podnoś mi ciśnienia- mruknął mężczyzna przez zaciśnięte zęby, zadziwiając tym chłopaka, który z zaskoczenia aż uniósł brwi. Nie sądził, że staruszek jest w stanie wypowiedzieć tak dużą ilość słów w tak krótkim czasie. Brunet potrząsnął lekko głową, odciągając swoje myśli od nieistotnych rzeczy i już nabrał powietrza, by coś powiedzieć, lecz doktor uprzedził go.- A jeśli tak bardzo interesuje cię ten wrak, leżący kilka sal stąd, to proszę bardzo...- warknął pod nosem, podchodząc do swojego biurka, po czym wyjął z szuflady niewielką teczkę. Szybkim ruchem podał ją Harry'emu.

Styles początkowo nie rozumiał zachowania lekarza. Zastanawiał się, dlaczego zareagował tak ostro i oschle, lecz nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Dopiero w chwili, w której otworzył teczkę, zrozumiał wszystko, czego tak naprawdę domyślał się wcześniej, lecz nie dopuszczał tego do swoich myśli.  Dotarła do niego druzgocąca, trudna prawda. Bolesna rzeczywistość odbiła się echem w jego sercu, umyśle i oczach. Chłopak uniósł swój załzawiony wzrok, kierując go na lekarza, wzruszającego ramionami. Dla tego doświadczonego mężczyzny Victoria była tylko przypadkiem. Jednym z wielu. Nie pierwszym i zapewne nie ostatnim. Dla Harry'ego Victoria była wszystkim, czego tak naprawdę potrzebował. Była iskierką nadziei. Była całym jego światem. Moment, w którym uświadomił sobie, że sens jego życia z każdą sekundą coraz bardziej się od niego oddala, był jednym z najgorszych, jakie kiedykolwiek przeżył.

-Czy to już...- zaczął, lecz czując jak żołądek tłumiący jego głos podchodził mu do samego gardła, zamilkł, spuszczając głowę w dół.

-Reszta moich 'kolegów po fachu'- fuknął pod nosem- zawsze przekazuje tę najwygodniejszą wersję bliskim chorej osoby...- oznajmił, opierając się o parapet, po czym zeskanował zmizerniałe ciało młodzieńca, ciągle wpatrującego się w niego z niedowierzaniem.- Prawda jest taka, że potrzebna jest jej operacja. Bez niej... nie ma najmniejszych szans, by przeżyła. Ale jest również pewne, że nie przeżyje tej operacji. Jest za słaba.

-Wolicie siedzieć z założonymi rękami, zamiast próbować coś z tym zrobić?!- oburzył się Harry. Doktor westchnął głośno.

-Tu już nie da się nic zrobić- odrzekł chłodno.-Victoria jest w tak złym stanie, że jeśli przeżyje, będzie jak warzywo. Została postrzelona w tak niekorzystne miejsce, że kula przebijając się przez jej brzuch zatrzymała się przy kręgosłupie... W takich przypadkach nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić. Jej los jest już przesądzony. Trzymamy ją w śpiączce, żeby nie odczuwała bólu, żeby nie była świadoma tego, co się z nią dzieje. Jeśli ją wybudzimy...- westchnął.-  Jej mózg będzie kontaktował, lecz żadna z jej kończyn nie będzie posłuszna. Życie będzie dla niej męczarnią. Z resztą... Jakie życie- bąknął pod nosem.- Nie oszukujmy się… Nawet bez wybudzenia jej życie jest kwestią kilku dni.

Harry nie chciał w to uwierzyć. Mimo tego, że dotarła do niego niewygodna prawda on starał się za wszelką cenę wyprzeć ją ze swojej świadomości.

Gwałtownie złapał się za głowę, by uporządkować w myślach wszystko to, czego się dowiedział. Chciał jeszcze chociaż raz usłyszeć jej piękny, melodyjny głos. Pragnął po raz ostatni ujrzeć zieleń jej dużych, cudownych oczu. Marzył, by usłyszeć z jej ust te dwa, znaczące słowa. Wyznanie, na które czekał tak długo. Czekał cierpliwie. W ciszy, w cieniu wszystkich wydarzeń. Czekał na nie zdecydowanie za długo. Może gdyby tyle nie zwlekał, teraz oboje byliby w innym miejscu i innej sytuacji?

-Chciałb...- przełknął ciężko ślinę, kierując wzrok w stronę mężczyzny.- Chciałbym jej coś powiedzieć. Ale muszę mieć pewność, że mnie usłyszy i zrozumie... - powiedział, spoglądając na doktora niepewnie. Ten skinął głową porozumiewawczo. Domyślił się, że ta decyzja nie była dla Harry'ego łatwa. -Jaka jest szansa, że ona to wytrzyma?

-Marna-mruknął, wychodząc z pomieszczenia. W dłoni trzymał niewielką strzykawkę, napełnioną jasną cieczą.- Mam nadzieję, że decydując się na to, jesteś świadomy ryzyka...

-Jestem- uciął krótko, próbując wyrzucić ze świadomości, na co tak naprawdę  skazał Victorię.

Przechodząc przez szpital spotkał się z różnymi ludźmi, różnymi sytuacjami, różnymi chorobami... W pewnej sali zobaczył starca, leżącego samotnie na łóżku. Jego twarz pokryta była milionem zmarszczek. Po jego zniszczonej buzi powoli spływały łzy. Nie były to łzy smutku, lecz radości. Czekał na kogoś. Ale nie był to nikt z rodziny, ani nikt bliski. Czekał na śmierć. Była jego przyjaciółką, której wyczekiwał od bardzo dawna. Cieszył się, że w końcu ją zobaczy...

W innej z sal ujrzał małego chłopca. Na jego głowie nie widniał nawet jeden włos. Był bardzo chory, jego życie powoli dobiegało końca, ale on nie przejmował się tym. Cieszył się, że mógł spędzić ten czas z osobami, które kochał. Siedział przy niewielkim stoliku wraz ze swoją młodszą siostrą, rysując coś na niewielkich kartkach. Jego mama siedziała w kącie, chowając swoją twarz w dłoniach. Roniła morze łez. Jej ciałem zawładnął smutek. Mały chłopiec widząc to wstał i podszedł do załamanej mamy, po czym mocno objął ją swoimi lichymi ramionami. Kobieta schowała go w swoich objęciach, łkając głośno. On po chwili złapał ją za dłoń i pociągnął w stronę stolika, przy którym chwilę wcześniej siedział z siostrą. Na twarz kobiety wdarł się uśmiech przepełniony smutkiem. Delikatnie potarła głowę chłopca, przyglądając się mu dokładnie, po czym usiadła obok niego.

Dopiero, gdy malec uśmiechnął się do Harry'ego, ten otrząsnął się, odpowiedział mu lekkim uśmiechem i poszedł przed siebie. Nie mógł zrozumieć szczęścia ludzi, którzy byli bliscy śmierci. To było dla niego nie do pomyślenia. Przecież... Śmierć kończy życie, które pomimo wielu trudności i przeciwności losu jest piękne. Jest darem, który otrzymaliśmy i powinniśmy wykorzystać go jak najlepiej...

Ciągle myśląc o chłopczyku, Styles dotarł do miejsca, w którym znajdowała się Victoria. Przed salą spotkał Zayn'a, trzymającego w objęciach spokojnie śpiącą Lenę. Była wykończona, na co wskazywał jej stan. Jej twarz była cała opuchnięta od płaczu. Resztki makijażu, który już dawno rozmyły łzy, wciąż majaczyły pod jej oczami. Dziewczyna chudła w oczach. To tak jakby z każdym dniem było jej coraz mniej. Tak jakby z każdą sekundą odchodziła wraz z Victorią...

-Dowiedziałeś się czegoś?- spytał szeptem Zayn. Harry pokręcił przecząco głową, wzdychając głośno.
Skłamał.

Tak, skłamał. Ale cóż miał uczynić? Miał przyznać się, że skazał swoją ukochaną na szybką śmierć? Nie, nie mógł tego zrobić.

Szybkim krokiem skierował się do środka sali, gdzie znajdował się lekarz. Gdy chłopak przekroczył próg pomieszczenia, mężczyzna właśnie kończył wstrzykiwać ową cieć do kroplówki, która dostawała się do krwiobiegu Nowińskiej. Nie zwracając już uwagi na lekarza krzątającego się po pomieszczeniu, zielonooki usiadł przy łóżku Victorii i złapał za jej chłodną dłoń. Ucałował jej zewnętrzną stronę, po czym potarł nią o swój policzek, po którym spłynęła krótka strużka łez.

-Nie chciałem...- wyszeptał, dławiąc się własnymi łzami. Jego oczy momentalnie zrobiły się czerwone, a policzki wilgotne. Po chwili chłopak przestał przejmować się tym, że ktoś mógłby go zobaczyć. Łzy dawały mu ukojenie. Łzy pozwalały mu wyrzucić z siebie wszystkie emocje, bez użycia słów.

Wszystko zaczęło się tak niewinnie. Kilka dni spędzonych razem. Kilka pocałunków. Zauroczenie. Zapowiadała się zwykła, wakacyjna miłość. Nikt nie podejrzewał, że ich relacja zabrnie tak daleko. Harry nigdy nie pomyślał o tym, że byłby w stanie tak bardzo kogoś pokochać. Nigdy nawet nie przeszło mu przez myśl, że mógłby się od kogoś uzależnić, że mógłby zrobić dla tej osoby wszystko, że byłby w stanie zabić... Victoria go zmieniła. Ich miłość go zmieniła.
Styles oparł delikatnie czoło o biodro dziewczyny, zatapiając swoją zapłakaną twarz w pościeli, pokrywającej jej ciało. Płacz całkowicie wyczerpał jego siły. Westchnął głośno, pociągając nosem. Jego kciuk lekko pocierał poobijaną dłoń Victorii, tak jakby chciał ją uspokoić, lecz nie uspokajał tym jej, tylko własne sumienie... Niedługo po tym pogrążył się we śnie.

                                                               ~*~

-Harry...

Styles usłyszał znajomy głos, szepczący jego imię. Mruknął coś niewyraźnie pod nosem, po czym zmarszczył czoło, próbując otworzyć oczy. Poczuł, że ktoś bardzo delikatnie ścisnął jego dłoń. Momentalnie zamarł. Jego serce zwiększyło swoje obroty, a on bardzo powoli uniósł swoją głowę, zwracając swój zaspany, zmęczony wzrok w stronę twarzy Victorii. Na jej zmarnowanej twarzy widniał łagodny uśmiech. Chłopak od razu uśmiechnął się szeroko, ukazując swoje białe zęby i szybko pocałował dłoń Vic. Nie mógł uwierzyć, że to naprawdę się udało. Nie potrafił wyrazić swojego chwilowego szczęścia.

Właśnie, chwilowego...

W tym samym momencie uśmiech z twarzy Harry'ego znikł w równie szybkim tempie, w jakim się tam pojawił. Dotarło do niego to, co zrobił. Igrał ze śmiercią, przyciągając ją do Victorii. Słona ciecz zaczęła drażnić jego powieki.

-Skoro ty... Jak?- mruknął pod nosem. Jego niedowierzający głos rozbrzmiał w pomieszczeniu.- On powiedział, że ty... Że nie będziesz mogła ruszać ręką, ani...- motał się w swoich własnych słowach. -Okłamał mnie...- szepnął z wyrzutem. Miał pretensje do samego siebie. Nie był czujny. Uwierzył lekarzowi, którego tak naprawdę nie znał... Nie mógł pogodzić się z tym, że skazał swoją ukochaną na śmierć.  -Victoria, skarbie- zaczął, całując jej dłoń.- Musisz mi uwierzyć, ja... Ja nie chciałem, żeby...

-Wyświadczyłeś mi przysługę...- mruknęła zachrypniętym głosem. Dziewczyna zrozumiała, co się stało. Zrozumiała, że Harry pomógł jej to skończyć. Skończył jej męki.

-Ja cię zabiłem...-załkał tak cicho, jakby nie chciał, żeby dotarło to do jego serca. Ta informacja mogłaby sprawić, że pękłoby w pół, wywołując śmierć. Emocjonalną śmierć.- Prz... Przepraszam...

-Harry...- wyszeptała.-Mój kochany Harry...- z trudem uniosła jedną z dłoni i potarła nią zalany łzami policzek zielonookiego.-Ze łzami ci nie do twarzy-uśmiechnęła się blado. Chłopak nadal milczał, kręcąc głową ze skruchą.- Uratowałeś mnie... Gdyby nie ty, zginęłabym tam na miejscu...-Potarła jego twarz, skłaniając go, by na nią spojrzał. Gdy to zrobił, ona uniosła kąciki swoich ust. -Dziękuję.

- Zrobiłem to, bo cię kocham-powiedział, spoglądając prosto w jej piękne, zielone oczy. -Kochałem, kocham i zawsze będę cię kochał, Victorio.-Uśmiech na jej twarzy się poszerzył.

-Też cię kocham. Nigdy nie przestałam cię kochać. Byłam głupia, myśląc, że...

-Nie mów tak. Jesteś wspaniałą osobą- przerwał jej, przyciągając drewniane krzesełko do łóżka, by móc być bliżej ukochanej. -Jesteś taka odważna, zdolna, piękna, mądra...-Łagodnym ruchem założył kosmyk włosów za jej ucho, tak samo, jak robiła to ona, gdy ją zawstydzał. Uśmiechnął się na samo wspomnienie tych chwil. -Mam wymieniać dalej?-Potarł kciukiem po jej skroni.

Nagle dziewczyna posmutniała, spuściła swój wzrok, wlepiając go w podłogę. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz nie wydostał się z nich żaden dźwięk, poza cichym westchnieniem.

-Wszystko w porządku?- spytał chłopak, unosząc się szybko.

-Nick nie żyje, prawda?-Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wciąż pusto wpatrywała się w jasne kafelki. Harry spokojnie usiadł z powrotem na krześle.

-Mhm...

-Daj mi kartkę i jakiś długopis- poprosiła. Chłopak popatrzył na nią zdziwiony, marszcząc czoło. -Po prostu daj mi to, proszę- mruknęła, uprzedzając zbędne pytania. Styles szybko przeskanował wzrokiem całe pomieszczenie. W kącie, na stoliku, przy którym zazwyczaj siedziała jedna z pielęgniarek leżał plik kartek i długopis. Nie czekając długo wstał i podał Victorii to, o co go prosiła, po czym zajął swoje poprzednie miejsce. Dziewczyna z trudem złapała w dłoni niewielki długopis i napisała na kartce kilka zdań bardzo niedbałym pismem. Gdy skończyła, zgięła kartkę na pół, po czym drżącymi dłońmi włożyła ją do kieszeni koszuli, którą miał na sobie Harry.-Nie pytaj o to. Kiedyś ci się przyda...- stwierdziła krótko.

Milczeli. Oboje zachowywali idealną ciszę. Wpatrywali się sobie w oczy. Harry delikatnie gładził Victorię po głowie, co wywoływało delikatny uśmiech na jej twarzy. On niestety nie uśmiechał się. Nie był szczęśliwy z tego powodu, że przesądził o losie Nowińskiej, którą kochał nad życie.

-Chciałabym przeżyć to wszystko od nowa...-szepnęła z uśmiechem. Chłopak wyrwany z zamysłu jedynie zmarszczył czoło.- Nawet gdyby to wszystko miało potoczyć się tak samo... Gdybyśmy znowu skończyli tutaj... Chciałabym cofnąć czas o kilka miesięcy i przeżyć to wszystko ponownie. Nie żałuję żadnej chwili spędzonej z tobą...- wyszeptała, czując, jak powoli opada z sił. Jej dłoń przestała ściskać rękę jej ukochanego. Zielonooka ciężko przełknęła ślinę, czując ciepło cisnące się na jej policzki. Oczy Harry'ego zwiększyły swoje rozmiary, widząc stan dziewczyny.

-Proszę... Nie teraz. Nie rób mi tego- szepnął, próbując powstrzymać łzy cisnące się do jego oczu. -Nie możesz teraz mnie zostawić. Rozumiesz? Nie dam rady bez ciebie.

-Harry... Obiecaj mi, że kiedy odejdę, ty zostaniesz. I pokażesz wszystkim jacy bylibyśmy szczęśliwi razem- uśmiechnęła się szeroko, dając upust słonej cieczy wydostającej się zza jej przymkniętych powiek.

-Ty nie możesz odejść... Błagam, Victoria, nie rób mi tego...

-Obiecaj...- poprosiła szeptem.

-Obiecuję. Zrobię wszystko, co tylko zechcesz...- zarzekał się, całując nerwowo zwiotczałą dłoń dziewczyny. Ona oparła delikatnie swoją głowę o poduszkę, czując, że nie będzie miała już dłużej sił, by ją podtrzymywać.

-Proszę, spraw, żebym zapamiętała cię uśmiechniętego. Żeby twój uśmiech był ostatnią rzeczą, jaką zobaczę...- pociągnęła nosem, starając się już nie płakać. Styles lekko pocierał swoją dłonią jej mokry policzek, po krótkiej chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech. Victoria odwzajemniła ten gest.- Kocham cię, Har...-Płacz stłumił jej cichy głos. Z trudem zaciągnęła się powietrzem.

-Ja ciebie też...-odrzekł, patrząc na to, jak jego ukochana powoli kończy swój żywot.

Była szczęśliwa. Mimo łez wciąż się uśmiechała. Cieszyła się, że mogła spędzić ostatnie chwile swojego życia właśnie z nim. Z chłopakiem, na punkcie którego oszalała jakiś czas wcześniej. Z chłopakiem, którego bezgranicznie kochała.

Gdy zauważyła, że z twarzy jej ukochanego powoli zaczął znikać jego piękny uśmiech, pozwoliła swoim powiekom zbliżyć się do siebie, tym samym odcinając sobie widok na świat.

-Proszę... Pocałuj mnie. Ten ostatni raz... Tak samo, jak pierwszy...- szepnęła, coraz bardziej tracąc kontakt z rzeczywistością.

Harry nie czekając długo uniósł się, przyjrzał się zmizerniałej, lecz szczęśliwej twarzy Vic, po czym musnął swoimi wargami jej usta. Pamiętał ich pierwszy pocałunek. Pamiętał ich każdy pocałunek. A ten na pewno zapamięta najdłużej... Ich słone usta złączyły się w subtelnym pocałunku. Trwał on kilka sekund, lecz nie to było istotne. Liczyli się tylko oni. To był ich moment. Ich ostatni moment. Chłopak czuł, że usta Victorii cały czas wykrzywione były w nikłym uśmiechu. W jej pięknym, łagodnym uśmiechu...

Po chwili w całym pomieszczeniu rozbrzmiało głośne, denerwujące pikanie maszyny, do której podłączona była Victoria.

To koniec.

Jej życie dobiegło końca.

Szczęście Harry'ego również.

Zielonooki odsunął się od niej, bacznie skanując jej twarz. Była szczęśliwa. Umarła szczęśliwa. Na jej twarzy wciąż gościł uśmiech.

Styles przymknął oczy, pozwalając ostatnim łzom wypłynąć. Odwrócił się na pięcie, po czym smętnym krokiem opuścił salę. Po drodze w biegu minął go lekarz wraz z dwiema pielęgniarkami. Harry nie zwracał uwagi na nic. Omijał wszystkie osoby pojawiające się na jego drodze, tępo brnąc przed siebie. Gdy poczuł na swoim ramieniu masywną dłoń mulata, idącego za nim od dobrej chwili, zatrzymał się na moment, wciąż w zamyśleniu ślepo patrząc w dal.

-Czy ona...?- spytał porozumiewawczo Zayn, z trudem patrząc na zmarnowaną twarz Harry'ego. On nawet  nie odezwał się. Po kilku sekundach ciszy usłyszał za sobą głośny szloch Leny, która z niewiarygodną mocą wtuliła swoje roztrzęsione ciało w Malik'a.

Harry ociężale uniósł swój wzrok w stronę stojących pod salą przyjaciół. Nie było tam ani jednej osoby, która nie miałaby łez w oczach. Wszyscy przejęli się śmiercią Victorii, lecz nikt tak bardzo jak Lena. Ona odeszła wraz z nią. Razem z Victorią umarła część tej wykończonej emocjonalnie blondynki. Żyła nadzieją. Żyła złudzeniami, które nagle zostały przerwane przez pasmo tragicznej rzeczywistości...

                                                               ~*~

Mężczyzna zgasił światło w pokoju swojej wnuczki, po czym spokojnie ruszył w stronę sypialni. Gdy znalazł się w środku, zauważył, że jego wyciszona komórka informuje o nadchodzącym połączeniu. Facet nacisnął zieloną słuchawkę, przykładając telefon do ucha. Nawet nie zdążył spojrzeć, kto jest jego rozmówcą.

-Słucham-zaczął poważnym tonem.

-Zasłużyłeś na wynagrodzenie, czy zepsułeś robotę?- Usłyszał w słuchawce swojego zleceniodawcę. Westchnął głośno.

-Namówiłem Styles'a, poszło szybko. Trochę podkoloryzowałem sytuację i uwierzył we wszystko. Dziewczyna umarła jakąś godzinę temu- oznajmił chłodno.

-Dobrze... Nie mogłem już patrzeć na to, jak moja córeczka się męczyła...

-Nie wiedziałem, że to była twoja...-powiedział pod nosem zaskoczony.

-Jutro prześlę ci twoje pieniądze, po tym nasze drogi się rozejdą- rzekł krótko, rozłączając się.

Wracamy do gry, skarbie mruknął pod nosem, unosząc prawy kącik swoich ust ku górze.


***


Moje kochane... Pragnę Was bardzo gorąco przeprosić za to, że tak długo nie dawałam znaku życia. Wiem, olałam Was i miałam z tego powodu naprawdę ogromne wyrzuty sumienia. Przepraszam.
Ale najważniejsze to, że wróciłam z rozdziałem. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze na niego czekał... :)
Czekam na Wasze opinie i komentarze na temat tego, co wydarzyło się w rozdziale. Są dla mnie naprawdę bardzo ważne. Serdecznie dziękuję wszystkim osobom, które decydują się komentować moje rozdziały. Wasze słowa naprawdę dodają mi motywacji, by żyć i nadal robić to, co kocham.
Dziękuję, że jesteście.

Do następnego. <3