wtorek, 17 września 2013

Rozdział 34 "Trumna"

                             ~*~

                        *Victoria*
Znów. Znów budzę się ze świadomością, że tego nie chcę. Budzę się świadoma tego, że nadal żyję. Głupie, prawda? Nie chcę żyć. Nienawidzę za to moich najbliższych… Nienawidzę wszystkiego tego co mnie otacza. Za to, że zasypiam z nadzieją, że być może już nigdy się nie obudzę, ale po kilku godzinach moje oczy otwierają się i widzą… Co tak właściwie widzę? Teraz. Widzę kompletną ciemność. Ciemność, której nigdy wcześniej nie widziałam. Jak można zobaczyć ciemność? Głupie pytanie.
Jest mi strasznie zimno!
Próbuję się podnieść, lecz uderzam głową o coś bardzo twardego. Boli... Z powrotem kładę głowę na miękkiej poduszce. Unoszę ręce i dotykam tego co znajduje się nade mną. Jest twarde, obite jakimś materiałem. Śmieję się. To nie może być prawda. To niemożliwe! To chyba jakiś idiotyczny żart! Boję się. Po moim ciele przechodzi szybki, krótki dreszcz. Uderzam ręką w ‘sufit’. Wydaje taki dźwięk, jakby był drewniany. Gdzie ja jestem? Przez moją głowę znów przemyka ta myśl…
Nie panikuję. Upewniam się. Próbuję się poruszyć. Każdy mój ruch jest skrępowany. Jest tu po prostu ciasno. Dotykam boków miejsca, w którym się znajduję. Są zrobione z tego samego materiału co góra… Ponownie używam rąk do uderzenia, lecz tym razem, wymierzam cios w boki trumny. Tak. Teraz już jestem tego pewna.
Jestem w trumnie…
Dotarła do mnie świadomość, tego, że zostałam pochowana w żywcem. Moment! Może jeszcze nie jestem pod ziemią…
Krzyczę. Dlaczego? Może ktoś mnie usłyszy. ‘Pomocy! Pomóżcie mi!’ Powtarzam wciąż. Ton mojego głosu mówi sam za siebie, jestem przerażona…
Ale chwila! Przecież… Ja sama tego chciałam, tak? Chciałam umrzeć. Chciałam odejść. Pragnęłam ukojenia… A teraz? Chcę się uratować? Wołam o pomoc?
Może krzyki ustają. Ja zamykam usta i zastanawiam się nad tym co tak właściwie robię. Zaprzeczam sama sobie. Najpierw pragnę śmierci. Mam dość życia. Dość tego, że wszyscy żyją swoim, dawnym tempem, a ja tak nie potrafię. Nie potrafię wrócić do tego co było. Ale… Przecież ja nie mogę wrócić do przeszłości. Nie mogę wciąż nią żyć… Mam zacząć wszystko od nowa, tak? A ja użalałam się nad sobą. Zniszczyłam wszystko. Zniszczyłam życie sobie, Lenie, ciotce…
Miałam spełniać swoje marzenia… Marzenia, które nigdy się nie spełnią przez moją głupotę. Nigdy nie stanę na scenie, nigdy nie zaśpiewam przed publicznością. Nie wydam z siebie już żadnego dźwięku. Nikt mnie nie usłyszy. Nie odniosę sukcesu… Myśl o tym, że wszystko przeleciało mi przez palce jest okropna… Mogłam spełniać marzenia, a ja? Nie kiwnęłam nawet palcem. Najgorsze jest to, że przeze mnie Lena też nie zrobiła nic w kierunku tańca…
Ja… Ja już nigdy nie zobaczę Leny, rodziców, ciotki. Mogę także pożegnać się z zobaczeniem chłopaków... Moment! Nie. Nie mogę teraz umrzeć…
 Byłam głupia. Jestem głupia. Ale dotarło to do mnie zbyt późno. Na wszystko jest już za późno. Dlaczego uświadomiłam to sobie dopiero leżąc w trumnie, dwa metry pod ziemią?!
Ale… Może jednak nic nie jest stracone.
Znów krzyczę. Biję rękoma w wieko trumny. Robię to najmocniej jak tylko potrafię. Nie mogę teraz umrzeć! Nie teraz. Jeszcze nie… Proszę! ‘Wypuśćcie mnie stąd! Pomocy! Pomóżcie mi do cholery!’ wciąż krzyczę. Ale czy to można nazwać krzykiem? Nie. Ja piszczę, wrzeszczę wniebogłosy. Zdzieram mój głos. Głos pełen rozpaczy. Nie mogę odejść. Nie mogę zostawić tego wszystkiego. Nie mogę tego stracić… Nie mogę stracić życia!
Jest mi duszno, gorąco. Oddycham coraz ciężej. Moja klatka piersiowa unosi się i opada z coraz większą trudnością. Zbieram w sobie resztki sił. To już desperackie posunięcie. Zaczynam drapać drewniane wieko obite białym materiałem. Ból jest niewyobrażalny. ‘Pomóżcie mi!’ Nadal próbuję się wydostać. Mam nadzieję, że ktoś w końcu mnie usłyszy. Minęło kilka sekund, a moje ręce są już całe z krwi. Znów uderzam rękoma o zakrwawione wieko. Duszę się. Jest tu coraz mniej powietrza. Chcę wziąć oddech, ale nie mogę. Nie mam czym oddychać. Uspokajam się. Wiem, że to ta chwila, na którą tak bardzo czekałam… Moje powieki stają się coraz cięższe. Ręce opadają bezwładnie na moim ciele.
‘Harry, kocham Cię…’ szepczę resztkami powietrza zgromadzonymi w płucach. Moje oczy powoli zamykają się, a ja…
~*~
Lena czuła się winna. Czuła, że to wszystko stało się przez nią. Przez to, że tak długo zwlekała ze wstrzyknięciem Victorii lekarstwa. Przez to, że tak długo siedziała i płakała zamiast wziąć się w garść i racjonalnie myśleć. Miała wyrzuty sumienia. To pożerało ją od środka. Dziewczyna całymi dniami siedziała w jednym miejscu i płakała. Wylewała gorzkie łzy siedząc nad ciałem Victorii… Tak, ciałem.  Już nie można było jej nazwać po prostu Victorią. Nie. Dziewczyna była już niemalże martwa. Przy życiu trzymały ją tylko kroplówki…

-Przepraszam. Victoria ja Cię bardzo przepraszam. Wiem, powtarzam Ci to codziennie… Codziennie mówię Ci to samo. – Lena wypowiadała te słowa trzymając dziewczynę za zimną dłoń.- Nudzę Cię już tym, prawda?- zaśmiała się lekko.- Wiesz, że teraz powinnaś stać na jakiejś wielkiej scenie i powalać swoim głosem miliony ludzi będących na publiczności? Wiesz o tym. Ale nie uda Ci się to przeze mnie. Przepraszam. Wiesz, ja… Ja próbowałam Ci pomóc. Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle. Ale Ty z tego wyjdziesz, prawda? Zaraz obudzisz się z uśmiechem i spytasz gdzie jesteś. Tak. Musisz tak zrobić. Zrób to. Proszę. Obudź się…- blondynka nadal trzymała zielonooką za dłoń.


Łzy spływały niespokojnym strumieniem po jej policzkach. Płakała każdego dnia. I każdego dnia wylewała z siebie coraz więcej łez… Z każdym dniem żałowała coraz bardziej. Coraz bardziej chciała dołączyć do Victorii… Czuła, że życie bez jej przyjaciółki nie będzie miało sensu. Że nie poradzi sobie bez niej… Ale oczywiście przez jej głowę przechodziły także myśli o tym, że ona nie może tego zrobić. Nie może zrobić tego sobie, mamie, czy Victorii… Dla nich musi być silna. I tę siłę musi pokazywać każdemu, kto w nią zwątpi.


Lena wciąż wierzyła w to, że Victoria wybudzi się ze śpiączki, leniwie otworzy oczy i potraktuje to wszystko jako wyjątkowo długi, głupi sen. Ale oczywiście to graniczyło z cudem. Lekarze nie dawali jej nawet najmniejszych szans na to, by się obudziła.


- Kiedy otworzysz oczy, wszystko będzie jak dawniej, wiesz? Obiecuję Ci to. Tylko je otwórz… Proszę…- nadal szeptała kołysząc się przy łóżku brunetki.


Chwilę później do sali weszła matka Leny. Westchnęła głośno na samą myśl o tym, że znów będzie musiała rozmawiać ze swoją córką na ten sam temat. Wałkowały to w kółko, za każdym razem kiedy Sylwia przyjeżdżała do szpitala…


Kobieta usiadła na średniej wielkości, brązowym fotelu niedaleko łóżka dziewczyny i wzięła głęboki oddech. Przez chwilę przyglądała się blondynce mówiącej coś szeptem do Vic. Ręce dziewczyny trzęsły się. Lena wyglądała źle. Jej włosy były całe potargane. Oczy podkrążone, była blada.


Sylwia pokręciła głową z żalem. Nie wiedziała jak ma zacząć rozmowę. Nie chciała żeby tym razem również skończyła się ona krzykami i ucieczką ze szpitala. Zastanowiła się przez moment nad słowami, które chwilę później w końcu wydostały się z jej ust…


-Lena, rybko. Spójrz na mnie. – poprosiła kobieta. Po tym nerwowy wzrok blondynki skupił swoją uwagę na wstającej z fotela Sylwii.- Porozmawiasz ze mną normalnie? W spokoju? Bez krzyków…- spytała.


- Nie mamy o czym rozmawiać mamo. – chciała uciąć zaczynającą się konwersację.


- Mamy o czym. Dobrze, skoro nie chcesz ze mną rozmawiać to chociaż mnie wysłuchaj. – matka stanęła obok trzęsącej się blondynki i położyła dłoń na jej ramieniu.- Rybko. Musisz o siebie dbać. Victoria na pewno nie chciałaby, żebyś się tak zaniedbywała. Na pewno…


- Zamknij się już!- dziewczyna powiedziała głośno i dobitnie.


-Coś Ty powiedziała?! – zdziwiła się matka.


- To co usłyszałaś! Nie waż się tak więcej mówić! Zrozumiałaś?! Mówisz o niej tak jakby już umarła. A ona żyje! I będzie żyć! Rozumiesz?! – wrzasnęła, a po jej policzkach zaczął płynąć następny strumień łez.


- Przepraszam, źle się wyraziłam… - Sylwia spojrzała córce w zaszklone oczy.- Ale to nie zmienia faktu, że nie powinnaś się tak do mnie odnosić.


- I tak Cię nie przeproszę. – powiedziała krótko i wróciła do spokojnego trzymania Vic za rękę.


-Lena, Ty powinnaś o siebie dbać. Od miesiąca siedzisz tutaj i czekasz, aż ona się obudzi! Ale się nie obudziła, prawda?! Spójrz na nią. Lekarze nawet nie dają jej szans na wybudzenie się. A Ty ciągle siedzisz tu bezczynnie marnując swoje życie.


-Dla niej jestem w stanie zrobić wszystko. – szepnęła.


-Ale jej to nie pomoże! To, że będziesz tu siedzieć nic jej nie da. Nie uratujesz jej w ten sposób, tylko pogorszysz swój stan. Popatrz na siebie… Kiedyś nie wyszłaś z domu bez dobrze ułożonych włosów, bez pomalowanych paznokci, bez dobrze dobranych ciuchów. A teraz? Teraz zaniedbałaś się całkowicie. Ja Cię proszę, wróć do domu…


- Po co? Bez Victorii nigdzie nie idę. Skoro ona jest tutaj, ja też tutaj będę. Tyle ile będzie to możliwe.


- Rybko, zaraz zacznie się szkoła. Musisz tam chodzić. Nie możesz jej odpuścić…


-Mamo do czego ta rozmowa zmierza?! I tak zaraz powiem coś za dużo, a Ty wyjdziesz stąd zdenerwowana… Lepiej pomińmy to i od razu stąd wyjdź. Tak będzie lepiej. – powiedziała unosząc wzrok i kierując go na swoją rodzicielkę. 


- Lena. Proszę Cię wróć do domu. Przecież będziesz odwiedzać Victorię. Siedzenie tutaj jej nie pomoże, a Ty tracisz właśnie najlepszy czas ze swojego życia. Jesteś młoda, nie możesz się załamywać z powodu tego, że Victoria jest chora.


-Ale mamo…


-Nie ma ‘ale’. Zaniedbałaś nawet treningi. Wiesz ile przepadło Ci prób z Twoją grupą? Nawet nie zainteresowałaś się tym, czy nadal do niej należysz…- powiedziała tajemniczo. Kobieta wiedziała, że sięga właśnie po ostatnią deskę ratunku. ‘Jeśli to nie poskutkuje, to nie wiem co zrobię…’ pomyślała. Miała nadzieję, że jej pomysł będzie trafny…


Lena zamyśliła się na chwilę. Spojrzała z żalem na swoją przyjaciółkę i puściła jej dłoń. Sama nie wiedziała dlaczego tak postąpiła. Spuściła głowę. Wiedziała, że jej rodzicielka ma rację. Westchnęła głęboko. Przyznanie racji innemu człowiekowi, zwłaszcza dla Leny, nigdy nie należało do najprostszych i najmilszych sytuacji. Dziewczyna przez długą chwile biła się z własnymi myślami. Podniosła głowę, odgarnęła swoje suche włosy zarzucając je na plecy i odezwała się po raz pierwszy od kilku minut.


-Masz rację mamo. – szepnęła cicho. Te słowa przedostały się przez jej gardło z wielkim trudem. Na ustach Sylwii pojawił się minimalny uśmiech.


-To co, idziemy do domu? – spytała z nadzieją w głosie.


- Ale ja tak nie potrafię. Nie mogę jej teraz tak zostawić.


-Możesz. Naprawdę. To dla Twojego dobra rybko. Chodźmy już… - kobieta delikatnie złapała córkę za ramię.


Blondynka miała mieszane uczucia. Nie wiedziała co ma w tej sytuacji zrobić. Kiedy poczuła dłoń matki na swoim ramieniu odruchowo wstała. Sama nie wiedziała w jakim celu. Była zdezorientowana. Rzuciła okiem na Sylwię, która szybko zakładała na siebie cienki płaszczyk, spojrzała również za okno. Znów padał deszcz. Blondynka ponownie westchnęła. Ostatni raz mocno ścisnęła dłoń swojej przyjaciółki. Jej uwagę zwrócił wyraz twarzy Victorii. Kiedy Lena dotknęła jej ręki, brunetka skrzywiła usta. Na jej twarzy wymalowany był grymas.


-Mamo spójrz… - powiedziała wskazując na Victorię.


Kobieta podeszła do łóżka i udała, że tego nie zauważyła. Wzruszyła ramionami. Wiedziała, że postępuje źle, ale nie mogła odpuścić tak dobrej okazji na to, by zabrać ze szpitala swoją córkę… Tak przynajmniej uważała... Szybko pociągnęła Lenę do wyjścia. Blondynka wychodząc ostatni raz rzuciła okiem na przyjaciółkę.


Panna Prógowicz czuła, że nie powinna opuszczać Victorii. Lecz wiedziała także, że jej matka miała rację. Lena była rozdarta. Jedna część jej kazała jej zostać przy umierającej przyjaciółce. Jednak druga połowa wciąż powtarzała, że musi posłuchać mamy. Druga połowa wygrała. Po policzku Leny spłynęła pojedyncza, duża łza. 
W tym samym momencie dziewczyna uświadomiła sobie, że w sali została jej torebka…

- Idź do samochodu, a ja zaraz tam przyjdę… - rzuciła szybko i poszła z powrotem. Kiedy przekroczyła próg pomieszczenia od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Nawet nie szukała swojej torebki. Natychmiast podeszła do łóżka swojej przyjaciółki.


Victoria oddychała ciężko. Majaczyła coś pod nosem. Powtarzała „Wypuśćcie mnie stąd! Pomocy!” W końcu zaczęła krzyczeć, szarpać się. Lena nie zastanawiała się długo. Czym prędzej pobiegła po lekarza. Nie zwracała uwagi na to, że pielęgniarki zatrzymują ją i mówią, że jest on zajęty. Blondynka ignorowała je. Bez pukania wpadła do gabinetu doktora i od razu, nie zwlekając powiedziała co się dzieje…

-Doktorze z Victorią coś jest nie tak. Zaczęła coś mówić. Miotała się na łóżku, szarpała. – wyjaśniła z trudem łapiąc oddech.

Lekarz nie czekał na dalsze wyjaśnienia. Skinął szybko głową i udał się do sali brunetki. Tak jak myślał. Jej stan nie uległ zmianie. Wciąż wołała prosząc o pomoc. Mężczyzna od razu zaczął ją wybudzać. Klepać po policzkach wypowiadając jej imię. To nie poskutkowało. Przewidział to, więc szybko do jej kroplówki wstrzyknął odpowiedni lek…


Po dosłownie kilku minutach Panna Nowińska była już spokojna. W przeciwieństwie do Leny, która stała niespokojnie wciąż martwiąc się o brunetkę. Vic powoli otworzyła oczy. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Uśmiechnęła się widząc swoją przerażoną przyjaciółkę. Cieszyła się z tego, że żyje, lecz nie to było najdziwniejsze…
Kiedy Lena podeszła do zielonookiej, ta złapała ją mocno za dłoń i kurczowo ją trzymając spytała:
                                               „Gdzie jest Harry?”







***






Przepraszam za błędy. :c 

Uff… 34 rozdział za mną. *.*
Wiecie jak się nad nim namęczyłam? Nie mogłam nic wykrzesać z tej pustej głowy, ale usiadłam i tak jakoś mi się udało… Chyba. Czy rozdział jest udany to pozostawiam do oceny Wam. :)
Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem! Jestem nimi naprawdę mile zaskoczona. <3
Mam nadzieję, że tym razem będzie liczba komentarzy chociaż zbliżona do tamtej. ;)
Przynajmniej teraz wiem kto czyta moje opowiadanie i bardzo się cieszę, że czyta je taka ilość osób! <33
Jesteście kochane! :)
*
Zachęcam do dodania się do informowanych. Możecie zostawić tam swoje ask’i, numery gg, linki do swojego bloga. Wtedy będę Was informować o każdej nowej notce na blogu. :)
Macie jakieś pytania do mnie, lub do któregoś bohatera/ bohaterki? MÓJ ASK.


Do następnego! <3 

poniedziałek, 9 września 2013

Rozdział 33 ''Twarz''

Koniecznie przeczytaj kilka słów ode mnie pod rozdziałem. :)
Jeśli zajrzysz, dziękuję.
A teraz życzę miłego czytania. <3
                                                          * * *  


W życiu każdego człowieka są momenty gorsze i lepsze. Są chwile zawahania i pewności, są także wzloty i upadki…

Są też momenty, w których panicznie się boimy. Strach, który nas paraliżuje? Zabrania nam racjonalnie myśleć? No właśnie zabrania… Zakazuje nam ruszyć dalej, każe stać w miejscu i potulnie czekać. Czekać na przyjazną śmierć.

A co jeśli śmierć wcale nie jest przyjazna? Niektórzy twierdzą, że to samo zło. Inni zaś uważają śmierć za swoją przyjaciółkę/ przyjaciela. Ukojenie- tego spodziewają się po odejściu z tego świata. Pragną spokoju i ciszy.

Dzięki śmierci po prostu uciekamy. Znikamy. Uciekamy od tego co nas otacza, od całego zła, od problemów, które sami sobie stworzyliśmy. Ale także tracimy… Co tracimy? Tracimy to do czego doszliśmy, to co zdołaliśmy osiągnąć. Nie jest ważne to czy mamy tego wiele, czy też mało- musimy się z tym pożegnać. Tracimy bliskich. Wiem, brzmi to dziwnie, bo większość ludzi twierdzi, że to oni tracą nas. Ale tak nie jest, bo to my odchodzimy zostawiając ich. Tracąc. Oni bez nas sobie poradzą, mają też innych… Nie zawsze, ale w większości przypadków… A my? My będziemy samotnie leżeć gdzieś, gdzie umrzemy i zostaniemy pogrzebani. Może niektórzy pragną także tej samotności? To całkiem możliwe…

Minęły dwa tygodnie, w ciągu których Victoria coraz częściej myślała o śmierci. Pragnęła tego spokoju, samotności, ukojenia… Chciała odizolować się od całego świata. Znów wpadła w depresję, z której nikt nie potrafił jej wyciągnąć. Dlaczego tak się stało? Ponieważ dziewczyna nie umiała od nowa za klimatyzować się w świecie, który ją otaczał. Ciągle żyła wspomnieniami. Za każdym razem kiedy zamykała oczy czuła się jakby nadal była w szopie. Jakby wszystko zaraz miało się powtórzyć. Nie chciała przechodzić tego od nowa. Wspomnienia wróciły, a ona nie potrafiła się ich pozbyć. Lena często rozmawiała z nią, próbując wyciągnąć od brunetki co tak naprawdę się stało. Te rozmowy nie dawały żadnego rezultatu. Ciągłe wizyty u psychologa również nic nie zdziałały. Victoria ponownie zamknęła się w sobie i całymi dniami siedziała w jednym miejscu- w pokoju, w którym było jedno, wielkie okno. Panna Nowińska nie potrafiła oderwać wzroku od szyby. Była wpatrzona w nią do tego stopnia, że nie reagowała nawet kiedy ktoś wchodził do pomieszczenia. Lena wiedziała, że plany które miała legły w gruzach… Ale wtedy nie to było dla niej ważne. Najważniejsza dla niej była Victoria i to żeby w końcu zachowywała się normalnie…
                                                             ***

Była godzina dwudziesta. Lena i Victoria były same w domu, ponieważ Sylwia umówiła się ze swoim partnerem na kolację… Układało im się coraz lepiej. Kobieta w końcu mogła powiedzieć, że znalazła tego mężczyznę, na którego tak długo musiała czekać. Była szczęśliwa. Cieszyła się każdą chwilą, którą spędzała wspólnie z Markiem. Nie wiedziała tylko, że tego wieczoru mężczyzna jej życia uklęknie przed nią, z kieszeni marynarki wyciągnie małe pudełeczko w kształcie serca i zada jej pytanie ‘‘Wyjdziesz za mnie?’’…

Wracając do dziewczyn… 
Lena spokojnie robiła sobie kolację kiedy zauważyła, że Victoria sama, z własnej, nieprzymuszonej woli wyszła z pokoju i udała się do łazienki. Blondynkę zdziwiło zachowanie dziewczyny, ale postanowiła, że nie będzie jej przeszkadzać. Miała nadzieję, że skoro nie musiała jej zmuszać do wyjścia z pokoju, to może w końcu coś się zmieni… Miała rację, ale jeszcze wtedy o tym nie wiedziała…
                                                          ***
Victoria powoli zdjęła z siebie ciuchy. Rzuciła je do dużego kosza na pranie. Przeglądnęła się w lustrze. Wyglądała źle. Wyraźnie schudła, podkrążone oczy można było zauważyć z daleka, wskazywały na wiele nieprzespanych nocy. Brunetka zaczęła tracić swoje piękne włosy. Jej twarz była blada, a skóra na całym ciele zaczęła robić się sucha i szorstka.

Panna Nowińska widząc się w lustrze uśmiechnęła się. Nie przeszkadzał jej swój wygląd. Przeczesała ręką swoje długie włosy, oczywiście na dłoni został ich kłębek. Zielonooka westchnęła głęboko. Przez długą chwilę stała przed dużym lustrem przyglądając się sobie. Ciągle się uśmiechała…

Kiedy była już pod prysznicem odkręciła gorącą wodę. Parzący strumień lunął z deszczownicy, a na twarzy dziewczyny znów pojawił się szeroki uśmiech. Temperatura cieczy była tak wysoka, że ciało brunetki po chwili było całe czerwone. Victoria nie czuła bólu. Nie chciała go czuć. Nie przejmowała się nim. Ignorowała go.

Szyby w kabinie były już całe zaparowane. Dziewczyna mimowolnie wyciągnęła w ich stronę swoją zaczerwienioną dłoń. Nie panowała nad tym. Coś kazało jej to zrobić. Całe jej ciało zaczęło się trząść. Victoria bała się! Tak, była przerażona. Przyłożyła palec wskazujący do szyby. Już po chwili zaczęła przesuwać nim po niej i nakreślać pewien kształt. Z każdym następnym ruchem była coraz bardziej wystraszona. Ale nie potrafiła przestać. Każda następna sekunda była  dla niej jak wieczność. Niekończąca się wieczność… Strach był dokładnie wymalowany na jej twarzy, w jej oczach. Jej drżące ciało zaczęło robić się coraz zimniejsze mimo tego, że wciąż było oblewane gorącą wodą. 

Kiedy skończyła ‘malować’ ten kształt spojrzała na niego i zaczęła piszczeć tak głośno jak tylko było to możliwe. Z całych sił uderzyła ręką w miejsce, w którym widniała ta twarz. Twarz, której sama nie zdołała dobrze zapamiętać… Uderzenie nic nie pomogło. Victoria zaczęła mocno bić dłonią o szybę i jeszcze głośniej krzyczeć. Już po kilku sekundach jej dłoń była cała zakrwawiona, szyba rozbita, a Lena stała w drzwiach łazienki i kompletnie nie wiedziała co ma zrobić.

Kiedy zauważyła, że Victoria złapała się za głowę i zaczęła osuwać się na ziemię szybko do niej podbiegła. Złapała ją, owinęła w ręcznik i mocno do siebie przytuliła. Zaczęła płakać. ‘’Victoria, dlaczego to zrobiłaś? Co się stało?’’ pytała nieustannie. Była w szoku widząc swoją nieprzytomną przyjaciółkę. Znów myślała, że to koniec. Spanikowała. Coraz mocniej przytulała do siebie Victorię, tak jakby miało to pomóc. Wierzyła, że to utrzyma ją przy życiu. Że to nie pozwoli jej odejść.  Nie chciała jej stracić, a na tamtą chwilę, była tak przestraszona, że nie wiedziała co robi. Dopiero kiedy przypomniała sobie rozmowę z lekarzem, otrząsnęła się. Położyła delikatnie brunetkę na ziemi i pobiegła do jej pokoju. Szybko zaczęła grzebać po wszystkich szufladach, wywracała do góry nogami wszystko co w nich było. Kiedy w końcu natknęła się na strzykawkę i małą fiolkę z kolorową cieczą  w jej oczach pojawiły się iskierki nadziei. Czym prędzej złapała je do ręki i pobiegła w stronę kuchni, po drodze mało co nie zabijając się na schodach. Wzięła do ręki mały nożyk i jak najszybciej udała się do łazienki w nadziei, że jeszcze nie jest za późno. Wierzyła w to… A przynajmniej chciała wierzyć.

Blondynka uklękła przy nieprzytomnej dziewczynie. Nie wiedziała za co ma się złapać jako pierwsze. Małym nożykiem nacięła szyjkę fiolki i szybko naciągnęła substancję do strzykawki. Nerwowo spojrzała na twarz Victorii, która była jeszcze bardziej blada niż normalnie, po czym wbiła igłę w rękę dziewczyny naciskając strzykawkę. Już po chwili ciecz płynęła spokojnie w jej żyłach…

Lena powoli wyciągnęła igłę z ręki brunetki, westchnęła głośno i położyła strzykawkę obok nadal nieprzytomnej dziewczyny. Blondynka przyglądała się jej z uwagą. Nie widziała już tej samej Victorii. Widziała osobę, która nią zawładnęła... To nie była już ta sama dziewczyna. Lena nie potrafiła uwierzyć w to, że wszystko znów się wali. Wiedziała, że chociaż ona musi być silna. Taka jak zawsze…

Panna Prógowicz odgarnęła kosmyki blond włosów, które spadały na jej twarz i po raz kolejny westchnęła. Pogłaskała Victorię po bladym policzku, poczym rzuciła wzrokiem na zakrwawioną dłoń brunetki. Szybko zabrała się za opatrywanie skaleczonej kończyny. Zajęło jej to dosłownie chwilę.  

Kiedy skończyła, znów zaczęła martwić się stanem swojej przyjaciółki. ‘’Dlaczego jeszcze się nie budzi?’’ Pytała samą siebie pod nosem. W tym samym momencie zauważyła, że brunetka leżąca obok poruszyła zdrową dłonią. Lena od razu usiadła prosto, tak by w razie czego, mogła szybciej pomóc Nowińskiej. Zaczęła delikatnie klepać ją po policzkach w kółko powtarzając jej imię. Chwilę później usłyszała ciche syknięcie, po czym jej zielonooka przyjaciółka mocno zmarszczyła czoło.  

-Victoria, słyszysz mnie? Proszę, otwórz oczy… Spójrz na mnie…- powiedziała spokojnie blondynka. Brunetka podniosła na chwilę ciężkie powieki i na dosłownie ułamek sekundy rzuciła wzrokiem w stronę swojej przyjaciółki. Po tym znów z powrotem zamknęła oczy. Ruszała ustami tak jakby chciała coś powiedzieć, lecz nie potrafiła wydać z siebie żadnego zrozumiałego dźwięku. Sprawiało jej to wielką trudność. – Nic nie mów. Cii…- uspokajała ją Lena delikatnie głaszcząc prawy policzek dziewczyny.

Panna Prógowicz ciągle zastanawiała się nad tym co spowodowało takie zachowanie jej przyjaciółki. Nie potrafiła zrozumieć jej zachowania. Wahania nastrojów, różne humory… Teraz ta sytuacja. To wszystko było dla niej podejrzane, ale równocześnie blondynka bardzo martwiła się o zielonooką. Spoglądała na jej ciało, twarz, włosy… Lena sama już nie wiedziała, czy do tego stanu brunetkę doprowadziły lekarstwa, które zażywała, czy też jej lekceważący stosunek do życia? Jedno było pewne: Victoria była w okropnym stanie…

Lena nie wierzyła w to, że wszystko to co się zdarzyło- począwszy od spotkania z One Direction i porwania,  po chorobę Victorii- jest prawdą. Ciemnooka wciąż miała nadzieję, że to tylko wyjątkowo długi, uciążliwy i głupi sen, z którego zaraz mama obudzi ją słowami ‘’Wstawaj rybko, podwiozę Cię do Victorii’’. Ale nadzieja matką głupich jest. Ona miała tego świadomość…

Dziewczyna spoglądnęła na rozbitą szybę i głęboko westchnęła. Nie wiedziała co ma zrobić. Zadzwonić do mamy i o wszystkim jej powiedzieć, czy też poczekać, aż wróci? Zdecydowała, że zdrowie Victorii jest ważniejsze niż spotkanie jej matki z nowym partnerem, więc szybko wyciągnęła komórkę z tylnej kieszeni spodni i czym prędzej wybrała numer do swojej rodzicielki. Już po trzech sygnałach w słuchawce rozbrzmiał jej niezadowolony głos…

S: Co chcesz rybko? Przecież wiesz, że jestem zajęta…
L: Tak, tak, mamo ja to doskonale wiem, ale mogłabyś już wrócić do domu? Victoria miała… Hmm… Jakby to ująć…- zastanowiła się przed krótką chwilę- Napad złości? – spytała samą siebie pod nosem.
S: Co?
L: Poszła pod prysznic, po chwili zaczęła wrzeszczeć jak opętana, rozbiła szybę w kabinie i zemdlała…
S: Dobrze, ja już się zbieram. – dodała zrezygnowana- Ale jak ona teraz się czuje? Gdzie jest? Jest gdzieś koło Ciebie?
L: Kiedy zemdlała zrobiłam jej zastrzyk i obandażowałam rękę. Teraz leży obok mnie, nic nie mówi, ale oddycha normalnie, na chwilę otworzyła oczy...
S: Dobrze, dobrze… Ja już wsiadam do samochodu. 
L: Tylko przyjedź szybko, proszę Cię. – powiedziała po czym rozłączyła się.

Lena złapała dłoń Victorii w swoją i zaczęła delikatnie gładzić ją kciukiem. Brunetka prawie niewyczuwalnie ścisnęła rękę blondynki, tak jakby prosiła o pomoc. Tak, jakby chciała powiedzieć ‘’Zrób coś’’. Lecz było już za późno. Po chwili głowa zielonookiej opadła bezwładnie na bok, a Lena nie wiedziała co się dzieje. Klepała ją po policzkach, ale to nie dawało rezultatów. Panna Prógowicz zaczęła głośno krzyczeć. Wołać o pomoc. Była przerażona.

W tym samym momencie do domu wbiegła zdenerwowana Sylwia ze swoim ‘świeżo upieczonym’ narzeczonym. Oboje od razu udali się do łazienki skąd dochodziły wrzaski Leny. Ta była cała zapłakana, z całej siły trzymała rękę Victorii, dziewczyna była coraz bardziej blada…

-Co się stało? Dlaczego tak krzyczysz?- Sylwia przykucnęła obok zrozpaczonej dziewczyny i spoglądała raz na Vic, raz na Lenę.

-Bo Victoria… Ona… - szeptała niezrozumiale przez płacz.

-Marek dzwoń po karetkę! - krzyknęła Pani Prógowicz łapiąc za nadgarstek brunetki i sprawdzając jej puls.

Jak rozkazała, tak zrobił. Zadzwonił po pomoc. Wszystko działo się tak szybko. Ich serca biły coraz mocniej i coraz szybciej. W przeciwieństwie do serca Victorii… 

Każde ich spojrzenie było przepełnione żalem, smutkiem, strachem. Bali się, że to koniec. Że nic już nie da się zrobić. Blondynka ciągle siedziała obok swojej przyjaciółki i z całej siły ściskała jej dłoń, która robiła się coraz zimniejsza. Lena, z całej tej trójki, była najbardziej przerażona. Czuła, że coś poszło nie tak. Wiedziała, że koniec jest blisko…

Już po chwili wszędzie słychać było dźwięk nadjeżdżającego ambulansu. Funkcjonariusze od razu wybiegli z karetki. Pędem udali się do nieprzytomnej Victorii. Położyli ją na noszach, okryli kocem i zabrali do karetki, gdzie natychmiast rozpoczęli reanimację.

-Mogę jechać z Wami?- spytała Lena stojąc przed karetką. Cała się trzęsła. Nie zwracała na to uwagi, choć rozum podpowiadał jej, że sama potrzebuje pomocy. W tym momencie najważniejsza dla niej była Victoria i to żeby przeżyła… Blondynka nie wiedziała co ze sobą zrobić. Obserwowała każdy ruch kobiety stojącej przed nią. Nerwowo złapała się za głowę i oczekiwała odpowiedzi.

-Niestety nie. Może pani jechać za nami samochodem… Do środka nie możemy nikogo brać. – powiedziała szatynka średniego wzrostu i w pośpiechu wsiadła do samochodu. Od razu odpaliła silnik i pojazd ruszył z miejsca na sygnale…

-Nie mogę jej stracić! Rozumiesz?! Nie mogę! – krzyczała Lena stojąc samotnie na podjeździe. Po dosłownie kilku sekundach podbiegła do niej Sylwia i mocno do siebie przytuliła. Usiłowała pogłaskać ją po głowie. Tak, by choć trochę uspokoić córkę. – Nie dotykaj mnie! – wrzasnęła i odsunęła się od matki. Najszybciej jak tylko mogła pobiegła do samochodu, w którym siedział już Marek i wsiadła do pojazdu. – Jedź… - szepnęła przez łzy i już po chwili nie było po nich śladu…









* * * 








No dobrze… Więc tym razem 2100 słów. Mam nadzieję, że wynagrodziłam Wam tę nieobecność, długością rozdziału. :)
Hmm… Za błędy, powtórzenia itd. bardzo przepraszam. Jak zawsze staram się zrobić ich jak najmniej, ale nigdy mi to nie wychodzi. ^^
Od pewnego czasu strasznie męczy mnie pewna rzecz… Mianowicie:
Wiem, straciłam trochę czytelniczek. Jest mi z tego powodu strasznie przykro. Wiele osób obiecywało, że będzie czytać, komentować… A teraz? Jest strasznie mało komentarzy. Czyli? Mam mało motywacji do pisania. Niestety. Staram się pisać jak najlepiej, a w zamian za to dostaję coraz mniej waszych opinii i komentarzy. Długo zastanawiałam się nad tym czy nie zawiesić tego bloga. Zdecydowałam, że tego nie zrobię, bo za bardzo cenię osoby, które czytają moje opowiadanie. Nie mogłabym Wam tego zrobić.
Osoby, które mnie znają wiedzą jak bardzo poważnie traktuję pisanie… I ile znaczą dla mnie Wasze opinie. Cieszę się nawet z najkrótszego komentarza. Dlaczego? Bo to oznacza, że mnie szanujecie. Tak, ja to odczuwam w ten sposób, że jeśli zostawiacie po sobie komentarz, szanujecie mnie. Mnie, nie jako dziewczynę, której prawie nie znacie, tylko mnie, jako autorkę opowiadania, które czytacie…
Kiedyś było mnóstwo komentarzy, teraz jest ich bardzo mało… No cóż. Mam nadzieję, że zrozumiecie, że chciałabym, abyście komentowały każdy przeczytany rozdział.
Bardzo proszę o komentarze, piszcie co myślicie po przeczytaniu rozdziału, swoje odczucia, piszcie co tylko przyjdzie Wam do głowy. :)
Nie podaję ilości komentarzy, bo po prostu nie chcę tego robić. Chcę zobaczyć ile jest osób, które czytają moje opowiadanie.
Dziękuję dziewczynom, które są ze mną od początku, lub też dołączyły w połowie, ale chcą zostać do końca. <33
Napisałam dużo… Pewnie większość z Was tego nie przeczyta. Ale czuję się lepiej z tym, że ‘powiedziałam’ Wam to co myślę.
Jeszcze raz dziękuję, przepraszam, kocham. <3
I zapraszam na następny rozdział. :)