czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 41 "Niewinna"

Blondynka weszła do mieszkania. Od razu w oczy rzuciła jej się duża ilość ludzi, którzy krzątali się po mieszkaniu. Wszystkie twarze były nieznajome. Zdziwiła się. Przenikliwym wzrokiem zaczęła szukać swojej kuzynki. Niestety poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem, więc dziewczyna natychmiast zaczepiła kobietę, która przemieszczała się po mieszkaniu z wielkim aparatem w rękach.

-Przepraszam. Nie widziała pani Victorii? Taka młoda, szczupła, wysoka, brązowe włosy...- Lena zaczęła wymieniać cechy charakteryzujące jej przyjaciółkę.

-Owszem, widziałam ją.- potwierdziła i oderwała twarz od aparatu. Wtedy zorientowała się, że blondynka stojąca obok, oczekuje dalszych wyjaśnień. - Policjanci zabrali ją na komisariat. - oznajmiła.- To taki duży, szary budynek na obrzeżach miasta. - przyjrzała się wazonowi, który leżał na podłodze, a raczej jego szczątkom, ponieważ wazon był rozbity na mnóstwo małych kawałeczków, po czym zrobiła mu zdjęcie, tym samym ignorując Lenę.

-To... dzięki.- powiedziała krótko nastolatka.

Dziewczyna w tempie natychmiastowym zerwała się, by wyjść z budynku, co oczywiście chwilę później nastąpiło. Wsiadła do pierwszej napotkanej taksówki i nakazała taksówkarzowi kierować się w określone miejsce.

Po niecałej godzinie drogi dziewczyna była już do budynkiem, który wcześniej opisywała jej kobieta z aparatem. Blondynka od razu przeszła przez próg i znalazła się w środku jednego, wielkiego gmachu, z którego mało kto potrafił samodzielnie wyjść, lub bez pomyłki trafić do właściwego gabinetu. Zaczęła przemieszczać się przez długi, wąski korytarz i rozglądać się dookoła. Nagle, na końcu holu zauważyła jakąś ciemną, znajomą sylwetkę. Lena przyjrzała się uważniej, lecz nie potrafiła z takiej odległości rozpoznać kto tam stał. Kiedy podeszła nieco bliżej, od razu rozpoznała tę osobę...

-Marek?- spytała, chociaż znała odpowiedź- Co Ty tu robisz? Skąd wiedziałeś gdzie jest Victoria?- zadawała szereg pytań, nawet nie dopuszczając mężczyzny do głosu.

-Uspokój się- powiedział z grobowym wyrazem twarzy.-  Zadzwonił do mnie jeden z policjantów i kazał tu przyjechać, bo Victoria podała mnie jako swojego opiekuna- wyjaśnił siadając na jednym z niewielkich krzeseł.

-Ale po co?- zdziwiła się.

Kiedy Zawadzki miał już odpowiadać na pytanie zadane przez dziewczynę, drzwi od gabinetu, pod którym oboje się znajdowali, otworzyły się, a w nich stanęła Victoria. W zakrwawionej sukni, z zakrwawionymi dłońmi, ze zmarnowanym wyrazem twarzy. Tak, dziewczyna była prowadzona przez policjantów. Wyglądała tak, jakby szła na stracenie...

 -Co się stało?- spytał Marek podchodząc do jednego z policjantów.-Dlaczego ona jest skuta w kajdanki?- mężczyzna był już wyraźnie zdenerwowany.

-Została osądzona o zabójstwo Sylwii Prógowicz.- wyjaśnił postawny funkcjonariusz i dalej prowadził niewielką dziewczynę przed siebie.

Świat Leny zatrzymał się w miejscu. Wszystko w jej głowie zaczęło wirować. Ona sama usiadła na krześle i ślepo patrzyła na odchodzącą Victorię. Panna Prógowicz nie potrafiła uwierzyć w to co usłyszała. "Victoria miałaby zabić moją matkę?" To pytanie bezustannie krążyło po jej głowie...

Wkrótce dziewczyna poczuła na sobie czyjś wzrok. Był to wzrok Marka, który także nie dowierzał w to, że oskarżenia rzucone na Victorię są trafne. Zaraz... Nie dowierzał? Nie! On wiedział, że to zwykła pomyłka. Był tego pewien.
                                                  * kilka dni później *
 Uśmiech z twarzy Leny znikł z dnia na dzień... A raczej z sekundy na sekundę...
Mimo tego, że od śmierci jej matki minął już prawie tydzień, to dziewczyna nadal nie potrafiła tego zrozumieć... Nie dopuszczała do swojej świadomości tego, że Sylwii już nie ma. Nie ma i nigdy nie będzie...

 Nikt już nigdy nie powie do niej 'Rybko', nikt nie będzie udawał, że nie słyszy jej marudzenia, nikt już nigdy więcej nie przytuli jej w ten sam sposób co jej matka... Tak, nikt jej nie zastąpi. Nikt nie pokocha jej tak samo. Bo matczyna miłość jest niezastąpiona, wyjątkowa...
Była jedyna w swoim rodzaju.  Jak prawie każda mama... Była troskliwa, nadopiekuńcza, denerwująca, ale to była matka. Matka, która już nigdy nie wróci. Lena chciała jeszcze choćby na chwilę ją zobaczyć, dotknąć, przytulić, zamienić z nią kilka słów, lecz nie mogła. Wszystko skończyło się w jednej sekundzie. Szczęście prysło z jej życia niczym pękająca bańka mydlana. Ulotniło się, zostawiając za sobą tylko niewielkie cząsteczki... Czyli wspomnienia…

Ta cholerna szara rzeczywistość... 
Nie potrafię uwierzyć w to co się stało... Nie chcę w to uwierzyć. 
Skoro wszystko co się zdarzyło jest prawdą, to dlaczego do jasnej cholery ja czuję jakby to był tylko sen?! Czuję się jakbym zaraz miała się obudzić z tego koszmarnego snu i zostać przywitaną przez uśmiechniętą mamę... Pewnie teraz jak zawsze, w pośpiechu robiłaby mi gofry na śniadanie, przez co oczywiście spóźniłaby się do pracy. Później krzyczałaby na mnie, że jestem leniwa i nie robię sobie śniadań sama, a ja pewnie zbyłabym ja tekstem typu 'Ale od ciebie zawsze smakuje lepiej!' i zamknęłabym się w swoim pokoju. Za chwilę przyszłaby i krzyczała, że nie poukładałam czystych ubrań do półki. No tak... Wtedy zaczęłaby się czepiać dosłownie wszystkiego... Miałaby do mnie pretensje o każdą najmniejszą rzecz, której nie zrobiłam... Miałaby pretensje, ale przynajmniej by była... 
W każdej chwili mogłabym do niej podbiec, rzucić jej się na szyję i z całej siły ja przytulić. Miałabym ją przy sobie...

Wtedy do oczu Leny wznów zaczęły napływać łzy. Dziewczyna nie potrafiła już nad tym panować. Ujmując to w najprostsze i najbardziej zrozumiałe słowa... Lena rozpłakała się niczym małe dziecko.

-Płacz nic tu nie da...- powiedział Marek zawiązując czarny krawat. Dziewczyna zignorowała go.- Nie możesz już płakać... To nie przywróci życia Twojej mamie, a Ty będziesz w coraz gorszym stanie.- oznajmił podchodząc do rozklejonej blondynki.

-Ale ja nie potrafię się z tym pogodzić... Dlaczego akurat ona, co? Czemu? - spytała, a z jej oczu wypłynęła następna struga łez. 

-Skąd mam to wiedzieć?- westchnął- Widocznie tak musiało być, a my teraz musimy się z tym pogodzić.- wyszeptał i delikatnie otarł ciągle mokre od łez policzki Leny.

-Jak mogę się pogodzić z tym, że tak nagle straciłam matkę?- powiedziała panna Prógowicz, już nie mając sił nawet na krótką rozmowę. 

-Chodźmy już, bo spóźnimy się na pogrzeb... - powiedział i złapał za klucze od samochodu, które leżały na niewielkiej półeczce obok drzwi.- Czekam w samochodzie...-  jego głos nagle przybrał oschły ton. - Nie ociągaj się- rzucił i wyszedł z mieszkania, zostawiając zapłakaną Lenę samą, przed lustrem...

Po piętnastu minutach dziewczyna była całkowicie gotowa. Ubrana w czarną sukienkę, sięgającą do kolan oraz szare baletki, wyszła z budynku i udała się do samochodu, gdzie czekał już na nią Marek.
                                                             ***
Zamiast ślubu, był pogrzeb. Jaka to wielka tragedia dla wszystkich... Bliższych i dalszych znajomych. Ale najwięcej przeżywała to Lena. Oczywiście, strata matki była dla dziewczyny wielkim szokiem. Nastolatka została sama, a przynajmniej tak się czuła. Odczuwała samotność, której już nikt nie będzie potrafił wypełnić. I miała rację... 

Dziewczyna stała już nad grobem matki. Trumna powoli była opuszczana w dół... Do wielkiej dziury. Z każdym milimetrem, z którym trumna zagłębiała się tam, Lena płakała mocniej. Stała skulona, zapłakana, sama.

Kiedy ciało Sylwii zostało już zakopane, Marek podszedł powoli do niespokojnej blondynki. Jego błagania o to, by wróciła z nim do domu były bezskuteczne. Lena nie chciała zostawić swojej matki. Wmówiła sobie, że teraz musi być przy niej, co dla Zawadzkiego było kompletną głupotą. 

-Lena, idziemy do domu. Nie ma żadnej dyskusji! - powiedział twardo i spojrzał na blondynkę zapatrzoną na zdjęcie matki, leżące na grobie. 

-Dlaczego Victoria to zrobiła?- spytała ni stąd ni zowąd. 

-Chodź do domu, tam porozmawiamy, dobrze? To nie jest ani pora ani miejsce do takich rozmów...- szepnął Zawadzki rozglądając się dookoła i upewniając się, że na cmentarzu nie ma już nikogo prócz nich.-Lena, no rusz się...- nakłaniał ją. Niepewnie złapał jej trzęsącą się dłoń i zaczął prowadzić zamyśloną dziewczynę do samochodu.

Po upływie niecałej godziny oboje byli w domu. Nie zakończyli rozmowy tak jak planował to Marek, ponieważ Lena od razu po wejściu do mieszkania, zamknęła się w swoim pokoju i cały dzień przepłakała...

Wieczorem, kiedy mężczyzna leżał spokojnie w salonie, przy zaświeconej lampce i odpoczywał z zamkniętymi oczami, Lena wyszła powoli ze swojej 'kryjówki' i skierowała się do kuchni. Gdzie oczywiście natychmiast zaczęła szukać wody mineralnej, robiąc przy tym niemały hałas. Gdy zorientowała się, że obudziła Marka, podeszła do niego i z nieśmiałym uśmiechem usiadła obok niego.

-Nie chciałam Cię zbudzić...- wypowiedziała niemal szeptem. 

-Nic nie szkodzi.- oznajmił poprawiając swoją pozycję z leżącej na siedzącą.

-Odpowiesz mi na jedno pytanie, które nurtuje mnie już od pewnego czasu?- spytała przybliżając się do bruneta, na co ten zmierzył ją wzrokiem i zgodził się skinieniem głowy.- Kim Ty tak właściwie jesteś? 

-Jak to kim?- zdziwił się.

-No... Chodzi mi o to, że moja mama nie żyje, Ty nie jesteś moim ojcem, a mi pomagasz... - mówiła przytłumionym głosem.- Jaki masz w tym cel? Czemu mi pomagasz?

-Po prostu nie chcę, żebyś została bez opieki. Przecież planowałem przyszłość z twoją mamą, więc planowałem też, że będę Cię wspierał, pomagał Ci... Dlaczego miałoby to zmienić się tylko ze względu na śmierć Twojej matki? 

-Sama nie wiem... Wydaje mi się to dziwne, że tak wszystko nagle zaczęło zmieniać się kiedy Ty pojawiłeś się w naszym życiu...- powiedziała pod nosem. 

- Uwierz, że to nie mnie powinnaś się obawiać. 

-A kogo?- zmarszczyła czoło, na co mężczyzna tylko westchnął głośno.- Odpowiedz...

-Na cmentarzu pytałaś dlaczego Victoria zabiła Sylwię...- zmienił szybko temat.- To nie była Victoria. 

-Przecież wszystko wskazuje na to, że to jednak ona ją zabiła. 

-Ufasz mi?- spytał.
 
-Skąd to pytanie?

-Odpowiedz, czy mi ufasz?- powtórzył dobitniej.

-No... t... Tak, chyba tak...

-Więc uwierz mi, że nie zrobiła tego Victoria. - oznajmił.

-Udowodnij, że to nie ona.- szepnęła.

-Nie zdążyłaby tego wszystkiego zrobić... Zdemolować mieszkania, zabić Sylwii i jeszcze pozbyć się pistoletu. 

-Ale wszędzie były tylko jej odciski palców... 

-To nic nie znaczy. Morderca mógł być w rękawiczkach. - wyjaśnił, nadal broniąc Victorii. 

-Myślisz, że ona na prawdę jest niewinna?- nadzieja była dokładnie wyczuwalna w jej głosie. 

- Jestem tego w stu procentach pewien. I teraz powinniśmy skupić się na tym, żeby jak najszybciej oczyścić Victorię z zarzutów. - uśmiechnął się lekko. 

-Dziękuję. - szepnęła dziewczyna i spojrzała na niego czule. -Emm... Marek?

-Tak?

-Przytulisz mnie?- poprosiła i uśmiechnęła się najniepewniej jak tylko potrafiła. 

Mężczyzna bez większego problemu przysunął się do dziewczyny i mocno wtulił ją w swoje masywne ciało. Otulił ją swoim ciepłem. Takim, jakie potrafił z siebie wydobyć... 
Lena pierwszy raz od dłuższego czasu poczuła się bezpiecznie... Po kilku minutach uścisku, blondynka zasnęła w ramionach Marka. Chociaż przez chwilę mogła przestać myśleć o problemach.






***





Na początku bardzo przepraszam za to, że tak długo czekałyście, za błędy i inną czcionkę, bo ta trochę różni się od tamtej. 
Rozdział jest niezmiernie ważny… A zwłaszcza jego końcówka. No cóż… Dzisiaj nie będę Wam zajmowała dużo czasu.
Dziękuję za wszystkie komentarze, pytania, za wsparcie.
Jesteście wspaniałe!

Zapraszam na ASKA i zachęcam do zadawania pytań.

<3 

sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 40 "Przepowiednia"

Nagle Victoria obudziła się. Jej oddech był szybki i ciężki, ciało całe spocone. Dziewczyna przetarła mokre czoło, zmarszczyła je i westchnęła głośno. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że był to tylko zły sen… Bardzo realistyczny, zły sen...

Odetchnęła z ulgą i uniosła się do pozycji siedzącej. Już po chwili zaczęła zastanawiać się o czym właściwie był ten koszmar. Tak, zapomniała. Nie pamiętała co sprawiło, że obudziła się niemal z krzykiem... Nie pamiętała, lub nie chciała pamiętać...

Po upływie około godziny, którą dziewczyna spędziła na przewracaniu się z boku na bok, stwierdziła, że jednak tej nocy już nie zaśnie. Powoli zwlekła się z łóżka i na palcach udała się do kuchni. Tam, do małej szklanki nalała zimnej wody. W jednej z wysoko zawieszonych szafek znalazła odpowiednie pudełeczko, które już po chwili trzymała w rękach. Przekręciła niewielką zakrętkę i wysypała na dłoń okrągłą, białą tabletkę. Chwilę później połknęła ją, popijając lodowatą cieczą. 

Panna Nowińska oparła ręce o jasny blat kuchenny i spuściła głowę w dół. Nie minęła nawet minuta, a przez głowę dziewczyny przemknęła krótka myśl...

Spojrzałam na zegarek. Wskazywał godzinę 14:50.
Samochód odjechał, a ja jak najszybciej podbiegłam do zakrwawionej ciotki. Nachyliłam się nad nią. Nie żyła. Zaczęłam krzyczeć, błagać o pomoc. Miałam nadzieję, że jednak coś jeszcze da się zrobić, że uda mi się ją uratować. Ale było za późno. Była martwa, a ja czułam się wszystkiemu winna...
Rozejrzałam się wokół, nad nami stało pełno ludzi. Skąd oni się tu wzięli?! Patrzyli raz na mnie, raz na ciocię. Nie pomogli... Jedyne co zrobili to zakrywali oczy przed widokiem krwi i martwego ciała. 'Pomóżcie mi!' ponownie krzyknęłam. Nikt nawet nie kiwnął palcem, żeby mi pomóc. Po chwili wszyscy zaczęli się rozchodzić. Zostawili mnie samą, zrozpaczoną nad ciałem ciotki. Mocno złapałam ją za bluzkę i pochyliłam się nad nią. Przytuliłam ją. Mimo tego, że była już martwa- nadal była ciepła. Chciałam czuć jej ciepło jak najdłużej. Nie mogłam jej tam zostawić. Nie chciałam się z nią rozstawać. Ciągle płakałam i wtulałam się w nią mocniej. Niepewnie podniosłam wzrok. Na zakrwawionej twarzy ciotki zagościł delikatny uśmiech, lecz nie to przykuło moją uwagę... Róża wczepiona w jej włosy zmieniła kolor z białego na czerwony. Dotknęłam jej. Wcale nie było na niej krwi... Rozejrzałam się dookoła. Pod jednym z drzew stał właśnie On...

Nagle z zamyśleń wyrwało ją głośne, znaczące chrząknięcie. Dziewczyna odwróciła się przerażona i zobaczyła tam Marka stojącego obok stołu. Mężczyzna dokładnie jej się przyglądał. 

-Przestraszyłeś mnie...- szepnęła patrząc na niego i krzyżując ręce na wysokości swoich piersi. 

-Od kiedy się tak wszystkiego boisz?- prychnął.

-Nie boję się wszystkiego, po prostu teraz przestraszyłam się, bo myślałam, że wszyscy śpią. To Cię tak bawi?

-Tak. Bawi mnie to.- rzucił, po czym oparł się o wysoki stół.

-Po co to robisz?- spytała prosto z mostu.

-Co masz na myśli?- udał zdziwionego.

-Ty dobrze wiesz o czym mówię. Odpowiedz mi. - rozkazała przeszywając go wzrokiem. 

-Radziłbym Ci tak nie węszyć... -wyszeptał najciszej jak potrafił. 

-Mam się Ciebie bać? - zaśmiała się cicho.- Nie wiem kim jesteś i czego chcesz od moich bliskich, ale odpuść sobie. 

-Jeszcze kiedyś pożałujesz, że to powiedziałaś. - wycedził przez zęby, wstał i wyszedł z kuchni, kierując się wprost do sypialni. 

Kiedy mężczyzna zniknął z pola widzenia, Victoria odetchnęła z ulgą. Spuściła ręce wzdłuż ciała i próbowała się uspokoić. Co prawda nie szło jej to najlepiej, lecz starała się jak tylko mogła, żeby opanować emocje, które targały nią w tamtej chwili. 
                                                            ***
Brunetka bezszelestnie weszła do pokoju, który należał do niej i Leny. Kiedy dziewczyna zamknęła drzwi od pomieszczenia, jej przyjaciółka przebudziła się, przetarła oczy i spojrzała na nią. Po tym zaświeciła lampkę nocną i zmrużyła oczy. 

-Gdzie byłaś?- spytała zachrypniętym głosem. 

-Obudziłam się, nie mogłam spać i poszłam  napić się wody...- zbyła kuzynkę sztucznym uśmiechem i usiadła obok niej na łóżku. - Obudziłam Cię, prawda? -spytała, chociaż dokładnie znała odpowiedź.- Przepraszam...

-Nie przepraszaj. To nic takiego... - dziewczyna wygrzebała się spod grubej kołdry i usiadła obok brunetki. 

-Powiedz... Jak myślisz, jak będzie wyglądało nasze życie po ich ślubie?- spytała.

-Nie wiem, ale mam nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży.

-A co jeśli nie?

-Bądźmy dobrej myśli. Mam przeczucie, że teraz wszystko będzie dobrze.- uśmiechnęła się przytulając przyjaciółkę. 

-A ja mam wręcz przeciwne przeczucie. - westchnęła odwzajemniając uścisk.- Lena, powiedz mi co wiesz o Marku... 

-A co on Cię tak nagle zaczął interesować?

-Po prostu chcę się dowiedzieć o nim czegoś więcej niż tylko jego imię i nazwisko...- wyjaśniła.

-No, w sumie racja. - zaśmiała się pod nosem.- Sama nie wiem o nim za wiele. Wiem, że on znał mojego ojca, zna Twoich rodziców. A z mamą znają się od jakichś dwudziestu lat... Opowiadała mi, że nie miał nigdy żony, nie ma dzieci. Pracuje w jakiejś firmie... Eh... Nie pamiętam teraz nazwy.- szepnęła w zadumie. 

-Czekaj, czekaj... Zna moich rodziców?- zdziwiła się Victoria.

-No tak... Co w tym dziwnego? 

-Nic.- zamyśliła się na chwilę, po czym znów zaczęła dyskusję.- Nie wydaje Ci się, że coś z nim jest nie tak?

-Marek jest trochę dziwny... Ale Victoria, proszę nie skreślaj go na starcie. Może on po prostu tylko z pozoru jest taki inny i tajemniczy, a za jakiś czas, kiedy poznamy go lepiej, zmienimy zdanie na jego temat... 

- Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie po Twojej myśli.- westchnęła i mocniej przytuliła przyjaciółkę. 

Były blisko siebie, na ich twarzach gościły lekkie uśmiechy. Cieszyły się swoją bliskością. Cieszyły się z tego, że mogły porozmawiać ze sobą chociaż przez chwilę oraz, że ta rozmowa nie skończyła się żadną kłótnią.
Obie tkwiły w uścisku tak długo, aż w końcu zasnęły...

                                                           ***
Minęły trzy tygodnie. Trzy tygodnie, wciągu których wszystko zaczęło nabierać innego sensu. Wszystko zaczęło schodzić na właściwy tor. Życie pełne wrażeń, zmieniło się w nudne, monotonne i normalne. 
Zaczął się rok szkolny, przez co oczywiście dziewczyny zaczęły naukę w szkole. Lena dostała się do bardzo dobrej grupy tanecznej. Poziom był wysoki, ale dziewczyna raziła sobie znakomicie. Postanowiła, że za żadne skarby świata nie przestanie tańczyć. Obiecała to Vic i samej sobie...
Victoria nie robiła nic nadzwyczajnego... Postanowiła skupić się na nauce oraz na pilnowaniu dziwnych zachowań Marka... Brunetka nadal mu nie ufała. Zawsze kiedy zostawała z nim sama w domu miała ochotę po prostu wyjść i nie wrócić. Ale była silna. Wiedziała, że musi być. Ignorowała go kiedy siedzieli razem przy stole, lub gdy całą czwórką wychodzili na spacer, czy do kina. Starała się zachowywać normalnie, co w końcu weszło jej w nawyk...
                                                        ***

Ten dzień zapowiadał się wspaniale. Była piękna, pamiętna sobota. Ta sobota wydarła w sercu wszystkich niezatarty ślad. Wszyscy cieszyli się, że w końcu nadszedł dzień ślubu. 

Victoria siedziała już na niewielkim, czarnym fotelu i czekała, aż Lena skończy kręcić jej włosy. Blondynka robiła to już od dwudziestu minut, a panna Nowińska niecierpliwiła się coraz bardziej. 

-Ile jeszcze?- jęknęła, gdy Lena po raz setny szarpnęła za jej włosy. 

-Już kończę...- powiedziała pod nosem w skupieniu. 

-Lena... A gdzie jest Ciocia? - spytała z ciekawością Victoria. 

-Przecież wiesz, że ona zawsze załatwia wszystko na ostatnia chwilę... - zaśmiała się cicho.- Poszła odebrać suknię.- wyjaśniła z uśmiechem. 

-Co?- Victoria od razu ożywiła się. - Ale... Sama? - zadała pytanie, lecz jej przyjaciółka nie odezwała się. - Lena! Czy ciocia poszła tam sama?- spytała wolno, cedząc każde słowo przez zęby. 

-Tak, poszła sama, ale uspokój się. Zaraz wróci...- rzekła przytłumionym głosem. Brunetka od razu odsunęła się od ciemnookiej i szybko wstała z miejsca. 

-Która godzina?- niemal wrzasnęła biegając po mieszkaniu w poszukiwaniu zegarka. 

-Victoria, uspokój się! - krzyknęła Lena, a kiedy zauważyła, że jej prośby nie poskutkowały, pokiwała głową i spojrzała na wyświetlacz swojego, białego telefonu.- Jest 14:47...- odpowiedziała i już po chwili zobaczyła Victorię, w pośpiechu ubierającą na nogi swoje niebieskie szpilki. 

-Nie zdążę! - wykrzyczała wychodząc z mieszkania i biegnąc po schodach. 

Blondynka wyszła za nią i stanęła na progu, lecz nie zdążyła nawet nic powiedzieć, gdyż dosłownie po kilku sekundach Vic zniknęła z pola widzenia. Panna Prógowicz była przyzwyczajona do dziwnych zachowań swojej kuzynki, lecz to przekroczyło jej wszelkie wyobrażenia dotyczące dziwactw zielonookiej...

Dziewczyna wybiegła z budynku i od razu zaczęła rozglądać się po całej ulicy. Nie było na niej nikogo. Ani przebiegającej przez jezdnię ciotki, ani żadnego przechodnia, ani nawet jadącego z piskiem opon samochodu... Spojrzała w okno, w którym widziała tego mężczyznę. Okno było puste. 

Jej ręka od razu przylgnęła do czoła, płuca naciągnęły powietrza, a serce przyspieszyło tempo uderzeń... Wzrok brunetki powędrował w stronę wielkiego zegara, zamontowanego na jednym z budynków. Właśnie wybiła godzina 14:50.
'Nic się nie wydarzyło. Jednak sen nic nie znaczył...' szeptała pod nosem dziewczyna. 

Odetchnęła z ulgą. Szybkim krokiem weszła do budynku, poprzednio upewniając się, czy na pewno na ulicy nikogo nie było. Po chwili znajdowała się z powrotem w mieszkaniu. 

-Co Ci znów strzeliło do głowy?- spytała Lena spryskując swoje włosy lakierem. Zachowywała się tak, jakby w ogóle nie przejęła się zachowaniem przyjaciółki. 

-Nic. Po prostu... Nie wzięłam lekarstw...- mieszała się brunetka. Westchnęła głośno i spojrzała na Lenę, odkładającą spray na stolik. 

-Kocham Cię, Wariatko moja...- szepnęła Lena i z uśmiechem, mocno przytuliła do siebie roztrzęsioną Victorię. Zielonooka wtuliła się w przyjaciółkę, zamykając oczy. Lena ścisnęła bardziej ramiona przed co jeszcze bardziej zbliżyła do siebie przyjaciółkę. -Moja...- ponownie szepnęła ze łzami w oczach. 

-Twoja... - Victoria pociągnęła nosem i odsunęła się od blondynki.- Powinnyśmy już chyba iść, nie sądzisz?- spytała uśmiechając się na widok zaszklonych oczu Leny. 

-Tak, powinnyśmy... - delikatnie przetarła powieki, tak by nie rozmazać makijażu i ubrała na siebie ciemną, skórzaną kurtkę. - Jestem gotowa.- uśmiechnęła się, spoglądnęła na stojącą w drzwiach Victorię, która trzymała w rękach wielki bukiet białych jak śnieg róż. 

Dziewczyny w szybkim tempie opuściły mieszkanie i od razu zaczęły żwawym krokiem kierować się w stronę urzędu, w którym miał odbyć się ślub. Idąc, rozmawiały normalnie. Nie kłóciły się, nie przegadywały się. Po prostu rozmawiały, tak samo jak kiedyś. Przez to co się stało obie się zmieniły i to nie podlega żadnej dyskusji, lecz czuły, że po tym wszystkim ich przyjaźń jest silniejsza. Inna i być może ciekawsza... 

                                                              ***
Po piętnastu minutach drogi, przyjaciółki były już na miejscu. Wszystko było gotowe. Wszyscy byli uśmiechnięci, przygotowani na szybką ceremonię i zabawę do białego rana. Co prawda: gości nie było wielu, lecz nie to było najważniejsze... Najważniejsze było to, że panny młodej nadal nie było w urzędzie...

-Victoria, widziałaś Sylwię?- spytał Marek podchodząc do brunetki, która stała przed budynkiem, nerwowo stąpając z nogi na nogę. Dziewczyna pokręciła przecząco głową. - Cholera...- szepnął pod nosem i wyciągnął z kieszeni marynarki telefon, który już po chwili przyłożył do ucha. Mężczyzna ponawiał połączenie sześć razy...- Nie odbiera. - powiedział spoglądając na zdenerwowaną Nowińską.

-Czy ona na pewno poszła odebrać tę suknię?- spytała prawie szeptem. 

-Suknię? Jaką suknię?- zdziwił się. - Przecież jej suknia od miesiąca wisiała w szafie... 

-Że co?! Nie, nie, nie, nie, nie... Żartujesz sobie, prawda? 

-Nie żartuję. Jestem poważny, bo to raczej nie jest najlepszy moment do żartów.- syknął.

-Czekaj...- dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. - Hmm... Ciocia powiedziała Lenie, że idzie po suknie...

-...a mi, że do kosmetyczki... - dokończył Marek. 

Dziewczyna nie powiedziała już nic więcej. Zdjęła ze swoich zmęczonych nóg wysokie szpilki i zaczęła czym prędzej, boso, biec w stronę zachodniej części miasta, gdzie mieścił się ulubiony salon kosmetyczny Sylwii. Po dziesięciu minutach szybkiego biegu Victoria była już w środku salonu. 


-Emm...- brunetka chwilę zastanowiła się nad tym, jak delikatnie ubrać w słowa całą tę sytuację.- Czy była tu dzisiaj pani klientka, Sylwia Prógowicz?- spytała kobiety stojącej naprzeciwko niej.

-Nie, nie było jej dzisiaj. 

-A czy miała umówioną wizytę tutaj?- zadała kolejne pytanie.

-Nie... Chyba nie. Zaraz sprawdzę.- szatynka sięgnęła do niewielkiego notesu i szybko odnalazła właściwą datę. - Nie. Pani Sylwia nie miała na dzisiaj umówionej wizyty...- oznajmiła, odkładając zeszyt w ciemnobrązowej oprawie na stolik. 

-Dobrze. Dziękuję. - powiedziała krótko Victoria. 

Jej umysł wariował. Myśli błądziły po jej głowie, nie potrafiąc zatrzymać się w jednym miejscu. Dziewczyna nie miała zielonego pojęcia co powinna zrobić? Gdzie się udać? Od czego zacząć? 

Coś tchnęło ją do tego, by po prostu wyjść z tego budynku i iść przed siebie. Tak więc zrobiła. Nowińska nie do końca znała każdy zakątek tego miasta, przez co już po chwili nie wiedziała gdzie tak właściwie jest... Błądziła wzrokiem dookoła. Przyglądała się ulicy, na której się znalazła... Tak, poznała ją. Była to ulica, biegnąca równolegle do ulicy, na której mieścił się blok Victorii. Dziewczyna czym prędzej zaczęła przebiegać przez znajome miejsca. Chwilę później była już pod swoim blokiem. Nerwowo przekroczyła próg budynku i szybkim krokiem weszła po schodach na górę. Jej drżąca ręka wysunęła się delikatnie w przód, złapała i przekręciła klamkę. Drzwi były otwarte... Victoria niepewnie wkroczyła do mieszkania.

W tym samym momencie usłyszała głośny huk, dochodzący z sypialni Marka i Sylwii. Dziewczyna całkowicie odrzuciła strach, który chwilę wcześniej przepełniał całe jej ciało i od razu pędem udała się do pokoju. 
Jednak po chwili żałowała, że tam weszła... Nie wierzyła w to co ukazało się jej oczom. Sen nie był tylko snem... Sen był prawdą, przepowiednią. 

Przed brunetką właśnie leżała martwa Sylwia. Tak jak we śnie... We włosach miała wczepioną czerwoną różę, a obok niej leżała biała suknia.
Victoria uklęknęła przy niej i dotknęła prawą dłonią zakrwawionej klatki piersiowej kobiety. Nadal była zaskoczona. Łzy zaczęły jedna za drugą wypływać z jej zamglonych oczu. 

-To nie może być prawda...- szeptała sama do siebie. Nachyliła się nad martwym ciałem kobiety i mocno ją do siebie przytuliła.- To tylko głupi sen...- powiedziała głośniej.- Wiedziałaś o wszystkim, ale nic nie chciałaś powiedzieć. Czemu to zrobiłaś? Dlaczego na to pozwoliłaś?- szeptała. Oderwała się od zimnej kobiety i ponownie dotknęła rany na piersi Sylwii. Przyjrzała się swojej zakrwawionej dłoni i zaczęła powoli wstawać. Kiedy odwróciła się, usłyszała kroki w korytarzu. Od razu poruszyła się.- Wiem, że tam jesteś!- krzyknęła. -Wiem, że mnie słyszysz.- powiedziała już normalniejszym tonem i pewnym siebie krokiem zaczęła kierować się w stronę korytarza.- Wiem, że wszystko masz dokładnie zaplanowane... Wiem, że wiedziałeś, że tu przyjdę. - dziewczyna przekroczyła próg...- Wiem też, że nie zaplanowałeś naszego spotkania twarzą w twarz na dzisiaj... Ale obiecuję Ci, że kiedy do tego dojdzie to Cię zabiję... Rozumiesz?! Zabiję Cię!-wciąż krzyczała.-  Będziesz cierpiał tak samo jak ja! Zemszczę się... - brunetka mówiła coraz ciszej. Kiedy stała już w miejscu, z którego widać drzwi wejściowe, zauważyła jak ciemna, postawna sylwetka zatrzaskuje je za sobą. Zielonooka mimowolnie podbiegła do drzwi, lecz nawet ich nie otwierała... Nie chciała go spotkać. Nie miała siły na to by na niego patrzeć. Po prostu stała przed drzwiami i biła w nie z całej siły rękoma... - Zabiję Cię gnoju!- wrzasnęła i zaczęła głośno płakać.- Zabiję... 









***









Moje Kochane...
Czekam na Wasze opinie, na temat rozdziału. 
Ten rozdział jest pewnym przełomem w życiu Leny i Victorii... Mam nadzieję, że Wam się to spodoba. 
Dziękuję za każde pytanie, każdy komentarz, każdą nawet najkrótszą chwilkę poświęconą na czytanie tego opowiadania. <3 

Chciałabym wiedzieć co kłębi się w Waszych myślach po przeczytaniu tego rozdziału. :)

Mam do Was pytanie... Jak odbieracie teraz postać Marka? 

Hmm... Muszę Was uprzedzić, że rozdział 41 może pojawić się do dwóch tygodni, bo ten tydzień będę miała cały zajęty i wątpię, żebym znalazła choć chwilkę na napisanie 41. Ale będę starać się napisać go jak najlepiej i jak najszybciej. 

Kocham. <3 

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział 39 "Rozmowa"

-Victoria uważaj! – dziewczyna usłyszała dobrze znany jej głos, dochodzący z prawej strony.  Powoli uniosła głowę i zobaczyła Lenę, biegnącą w jej stronę. –Uważaj!- blondynka wrzasnęła ponownie. Victoria zerwała się na równe nogi i zorientowała się, że centralnie za nią stoi jakiś mężczyzna.

-Spokojnie, to tylko ja…- powtarzał w kółko, patrząc prosto w jej zielone oczy, które były przepełnione strachem.

-Marek?!- zdziwiła się Lena, kiedy podbiegła bliżej dziewczyny.- Wiesz jak ja się wystraszyłam?!- krzyczała.- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że też idziesz jej szukać?- spytała z trudem łapiąc oddech.

-Wyszedłem zaraz za Tobą, bo Twoja matka bała się, że i Ty się zgubisz… - tłumaczył ze spokojem.

-Ale jak widać się nie zgubiłam i nie potrzebnie się fatygowałeś.- stwierdziła ze sztucznym uśmiechem i spojrzała na Victorię, która sprawiała wrażenie niepełnosprawnej umysłowo. Dziewczyna kołysała się, trzęsła z zimna, powtarzała pod nosem słowa ‘To był on…’ i ciągle patrzyła na czubki swoich przemokniętych trampek. Blondynka delikatnie dotknęła jej przedramienia, a ona natychmiast odskoczyła. Tak, jakby bała się czyjegoś dotyku. – Victoria co się stało?- spytała miękko Lena. Nie uzyskała odpowiedzi. –Victoria…- szepnęła stając centralnie przed przyjaciółką. – Spójrz na mnie.- poprosiła, lecz od brunetki nie było żadnego odzewu. Zachowywała się tak jakby nie rozumiała tego co się do niej mówi. – Wracajmy do domu… - powiedziała kierując słowa tym razem do Marka. Ten skinął głową i zaczął iść się w stronę wejścia do budynku. Po chwili jednak usłyszał cichy trzask i krzyk Leny.- Marek, wracaj! Pomóż mi!

Kiedy mężczyzna wrócił do miejsca, w którym stał dosłownie kilka sekund wcześniej, zobaczył Lenę, ledwo trzymającą na rękach, półprzytomną Victorię. Blondynka podtrzymywała ją jedną ręką, a drugą delikatnie klepała po policzkach, w kółko powtarzając jej imię.

Marek podbiegł szybko do niej i wziął brunetkę na ręce. Jej głowa opadała do tyłu, ręce zwisały bezwładnie. Zawadzki trzymał ją mocno przy sobie. Od razu zaczął iść do mieszkania. Po upływie kilku minut dziewczyna leżała już na wielkiej kanapie, w salonie.

-Jak to się stało?- spytała Sylwia cucąc pannę Nowińską.

-Tak jak już Ci to tłumaczyłam, mamo…- powiedziała Lena, niecierpliwiąc się.- Marek poszedł już do środka, ja powiedziałam jej, że przeziębi się jak tam zostaniemy i kazałam jej wracać do domu. Ona powiedziała ‘To był on’ i wtedy uniosła wzrok, spojrzała na mnie. Była przerażona… Po tym wykonała taki… Dziwny ruch ręką, tak jakby chciała kogoś zatrzymać i zaczęła lecieć w dół, więc ją złapałam i zaczęłam wołać Marka. – wyjaśniła już któryś raz z kolei.

-Rozumiem…- westchnęła kobieta i zauważyła, że Victoria zaczyna się przebudzać. Jej ręka delikatnie drgnęła, a powieki zacisnęły się mocniej, przez co czoło automatycznie zmarszczyło się.- Victoria… Rybko… Victoria, słyszysz mnie?- pytała Sylwia. Brunetka delikatnie pokiwała głową, łapiąc się za nią. – Napij się wody.- powiedziała cicho ciotka i podała dziewczynie szklankę z cieczą, do której były wsypane odpowiednie środki.

Victoria nawet nie pomyślała o tym, żeby to wypić. Otworzyła oczy i natychmiast podrażniło je jasne światło. Usiadła, delikatnie opierając się o oparcie kanapy. Rozejrzała się wokoło. Krótko spojrzała na każdą zmartwioną twarz…

Lena stała nad nią, nerwowo przebierając palcami i maltretując biedny zamek od bluzy. Bała się, to było wypisane na jej twarzy… Kiedy blondynka była czymś zestresowana, lub zmartwiona, zawsze jej oczy robiły się jeszcze większe niż zwykle. Zaraz marszczyła czoło, unosząc brwi, lub dreptała z nogi na nogę ze spuszczoną głową… Tak też robiła w tej chwili.

Ciotka… Ciotka kucała przy dziewczynie, nadal trzymając niewielką szklankę w ręku. Martwiła się. Można było domyśleć się tego po tym, że nerwowo przygryzała dolną wargę, co oczywiście miała w nawyku, przy podobnych sytuacjach.

Może nie każda twarz była zmartwiona... 
Najspokojniejszy był Marek… On wydawał się być bez uczuć. Stał niewzruszony przyglądając się dziewczynie. Miał kamienną twarz. Tak jakby było mu obojętne to, czy coś jej się stanie, czy też nie. Stał opierając się o stół. Ręce miał skrzyżowane na piersi, a głowę uniesioną lekko do góry…

Victoria przyjrzała mu się dokładniej. Patrzyła na niego przez dobrych kilka minut. W salonie panowała martwa cisza. A on i ona patrzyli na siebie. Żadne z nich nie miało zamiaru odpuścić. Wzrok brunetki był jakby niespokojny, ślepy, matowy… Martwy. A spojrzenie Marka było takie suche, lecz zawzięte i pełne pewności siebie.

-Victoria, coś nie tak?- z ust Leny wydobyły się te dźwięki. Wtedy Marek zaprzestał walki, odwrócił się i po prostu wyszedł z salonu, kierując się do swojej sypialni. –Victoria!

-Dlaczego jestem mokra?- rzekła ni stąd, ni zowąd. Lena popatrzyła na swoją rodzicielkę, kobieta spojrzała na córkę. Obie były zdziwione.

-Nie pamiętasz co się stało?- Sylwia przeniosła spojrzenie na brunetkę.

-A coś się stało? – spytała bez emocji, nadal patrząc w miejsce, w którym chwilę wcześniej stał mężczyzna.

-Nieważne Rybko…- zaczęła kobieta.- Ważne, że nic Ci nie jest. Chodź, weźmiesz ciepły prysznic, ubierzesz się w czyste ciuchy i od razu poczujesz się lepiej.- oznajmiła wstając.

Victoria bez słowa wstała i skierowała się do łazienki. Tam czekały już na nią jej suche ciuchy. Brunetka wzięła prawie godzinny prysznic, w ciągu którego nie potrafiła przestać o wszystkim myśleć. Wiedziała, że szykuje się coś niedobrego… Czuła to. Za wszelką cenę chciałaby ochronić bliskich. Nawet ceną swojego życia… 
                                                            ***

Brunetka leżała na swoim łóżku, owinięta grubym kocem. Po przeciwnej stronie pokoju leżała Lena, ze słuchawkami w uszach… Jak zawsze, wolała odciąć się od świata. 

Relacje dziewczyn nie były już takie jak kiedyś. Dawniej nie potrafiły milczeć w swojej obecności, nie potrafiły wytrzymać bez siebie kilku godzin, ciągle śmiały się, śpiewały, tańczyły, cieszyły się ze wszystkiego, a teraz? Teraz nie potrafią nawet normalnie porozmawiać. Przez to wszystko straciły tak doskonały kontakt… Skoro przez wszystkie problemy ich przyjaźń wisi na włosku, to czy jest ona prawdziwa?

Dziewczyna usłyszała pukanie do drzwi, szepnęła ciche ‘Proszę’ i uniosła się do pozycji siedzącej. W drzwiach ukazała się ciotka. Kobieta delikatnie uśmiechnęła się do brunetki i podeszła do niej. Już po chwili siedziała obok nastolatki. Mocno przytuliła ją do siebie, tak jak dawniej. Victoria przymknęła oczy i oparła głowę o ramię Sylwii.

-Lena śpi?- spytała nagle kobieta.

-Możliwe. Już długo leży, więc chyba tak.- odrzekła szeptem Victoria. 

Obie zamilkły. Pani Prógowicz zaczęła się delikatnie kołysać. W przód i w tył… Co sprawiło, że brunetka zamknęła lekko oczy, uśmiechnęła się i głęboko, powoli oddychała. Poczuła jakby czas cofnął się o kilka lat… Kilka długich lat. Była młodsza. Targała ze sobą mniej doświadczeń. Nie wiedziała co ją czeka. Cieszyła się z tego co ma. Była nieświadoma, mała, szczęśliwa. Zadowolona z życia… Ale to już było. Nie wróci, choć mogłoby…

-Nic z tego co się wydarzyło nie było przypadkiem, prawda?- spytała Victoria.- Wszystko było dokładnie zaplanowane…

-Dlaczego tak sądzisz?- zdziwiła się.

-Ja tak nie sądzę. Ja to wiem. I Ty też o tym wiesz…

-Nie rozumiem Cię, Victoria.

-Rozumiesz, ale nie dopuszczasz tego do swoich myśli, wiem to. Rozumiem, że wygodniej byłoby nic nie wiedzieć… Wiesz więcej, ale nie wykorzystujesz tej wiedzy.

-O co Ci chodzi?- kobieta była już zdenerwowana.

-Moi rodzice nie zniknęli bez przyczyny. Jesteś tego świadoma, ale starasz się tego nie pokazywać. Widzę, że wiesz o co w tym wszystkim chodzi.

-Mylisz się. – odrzekła krótko Sylwia.

-Mam rację. Wiesz… Czasem myślę, że chcesz mi pomóc, dajesz mi znaki, ale ja nie potrafię ich prawidłowo odczytać. – westchnęła dziewczyna nadal mając zamknięte oczy. Ciotka milczała. – Widzisz, nie zaprzeczasz…

- Bo zastanawiam się skąd w Twojej głowie biorą się takie głupoty…

-Prawda jest głupotą?- spytała, a Sylwia westchnęła tylko głośno.

-Powinnaś już iść spać, Rybko…

-Jesteś pewna, że Marek jest tym jedynym? – spytała unosząc głowę i spoglądając prosto w oczy kobiety.

-Czemu o to pytasz?

-Bo chcę być pewna, że wiesz co robisz. – ujęła krótko i zwięźle.

-Je… Jestem…

-Nie jesteś. Ciociu, to widać, że sama nie wiesz co robisz. Kochasz go?

-Tak. –odrzekła szybko.- Mogę Cię o coś spytać? – w odpowiedzi uzyskała skinienie głową.- Dlaczego dzisiaj tak na siebie patrzyliście?

-On patrzył na mnie, więc ja na niego.- ucięła wymijając szczerą odpowiedź.

-Nie chodziło o to. – westchnęła.- Rozumiem Cię. - zamilkła, lecz po chwili dodała kilka słów na podsumowanie.- Nawet nie wiesz jak bardzo to wszystko jest głupie i banalne... Jesteś mądrzejsza niż wszyscy przewidywaliśmy… - szepnęła na jej ucho kobieta, wyszła spod ciepłego koca i opuściła sypialnie dziewczyn.

Victoria została ze wszystkim sama. Nie mogła powiedzieć o niczym Lenie. Bała się, że ją narazi. Jej ciotka miała przed nią tajemnice. Marek nie jest godny zaufania. To widać od razu… Victoria czuła się słaba, bezradna… Czuła się jakby nie miała własnego zdania. Jakby z każdym nowym dniem stawała się mniej ważna. Jakby znikała, umierała.  Nie miała z kim szczerze porozmawiać. Brakowało jej jego…

Po kilku godzinach głębokich rozmyśleń, zasnęła… Ogarnął ją słodki, spokojny sen. No, może nie do końca taki spokojny jak mógłby się wydawać…

Było dosyć ciepłe popołudnie. Wszystko działo się tak szybko i chaotycznie. No tak, w końcu przygotowania do ślubu szły pełną parą. Już prawie wszystko było gotowe. Lena szykowała się na ceremonię, ja byłam już ubrana. Błękitna suknia, sięgająca nad  kolana zdobiła moje chude ciało. Szpilki tego samego koloru już znajdowały się na moich nogach. Włosy dokładnie pokręcone, spięte. Makijaż zrobiony. Byłam gotowa…  Mogłam już wychodzić. Tak więc zrobiłam. Opuściłam mieszkanie, trzymając w rękach wielki bukiet białych róż... Gdy wyszłam z budynku moje ciało przywitał ciepły wiatr. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Słońce przebłyskiwało przez gałęzie wysokich drzew, pieszcząc moją twarz. Wszystko zapowiadało się tak przepięknie. Z każdą następną chwilą wierzyłam, że jednak moje przeczucia były złudne, że wszystko jednak się ułoży. 

Spojrzałam na budynek po przeciwnej stronie ulicy. Wtedy w oknie pojawił się on. Człowiek, którego darzę tak wyczuloną nienawiścią… Osoba, którą gardzę. Chciałam odwrócić wzrok, ale nie mogłam nawet się ruszyć. Byłam zmuszona patrzeć na niego… Pomachał do mnie, uśmiechnął się w ten sam sposób co kiedyś i prawą dłonią wskazał na jezdnię, na miejsce gdzie znajdowały się pasy. Automatycznie spojrzałam w tamto miejsce. Zobaczyłam uśmiechniętą ciotkę, przebiegającą przez jezdnię z białą suknią w rękach, a we włosach miała wczepioną białą różę. Identyczną jak te, które miałam w bukiecie. Zaraz, zaraz. Bukiet zniknął. Już nie trzymałam go w rękach… Czemu?

Nadal patrzyłam na nią. Była taka szczęśliwa… Nagle zza rogu wyłonił się duży, czarny samochód. Z wielką prędkością jechał w jej kierunku…



Mój krzyk, pisk opon, i krew… 








***






Rozdział... Jest nietypowy, ale bardzo ważny. Wszystko co się w nim znalazło ma swoje znaczenie. Wiem, że niektórym z Was nie podoba się treść, lub sposób w jaki to piszę... Rozumiem też to, że nie podoba Wam się to, że tak długo nie ma chłopaków... Ale na razie muszę omijać ich temat... :) 
Wiem, że to może być denerwujące, ale taka jest treść. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z tym jak sobie poukładałam. 
Dam Wam małą 'podpowiedź': Nic nie dzieje się bez przyczyny. Czyli to co powiedziała Vic...
Victoria zmądrzała... Ale czy to wyjdzie wszystkim na dobre?
Piszcie to co myślicie. Kocham czytać komentarze od Was. :) 

Hmm... Jeśli na prawdę bardzo przeszkadza Wam brak chłopaków, możecie zadawać im pytania na moim ASK'U. albo zacząć z nimi 'rozmowę'. Mam nadzieję, że jeśli ktoś z tego skorzysta to podołam temu, by odpowiedzieć, nie zdradzając zbyt dużej ilości szczegółów... :)

*
Muszę Wam bardzo podziękować za komentarze, za czas poświęcony na czytanie tego opowiadania. Jesteście wspaniałe, na prawdę! Kocham Was. <3