środa, 30 lipca 2014

Rozdział 61 "Strzał"

Mała dziewczynka siedziała niespokojnie w hotelowej restauracji, grzebiąc bezcelowo w prawie pustym talerzu. Nie mogła przestać myśleć o tym, że jej starsza siostra mogła w tej samej chwili umierać. On znów mógł zrobić jej krzywdę. Znowu mógł się nad nią znęcać. Ta niepewność rozsadzała jej liche ciałko od środka. Vanessa bała się, że pomoc może nadejść zbyt późno… Że ją zawiodła, nie podołała swojemu zadaniu. Nie chciała stracić Victorii. Nie po tym, jak po tylu latach wreszcie znów się spotkały. Nawet nie wyobrażała sobie tego, jak Vic musiała cierpieć…

Niemal od razu do jej niebieskich oczu napłynęły łzy,  które jedna za drugą wypływały z ich kącików. Dziewczynka zacisnęła swoje powieki z wielkim żalem wymalowanym na twarzy. Tak bardzo chciała, żeby to wszystko było tylko beznadziejnym, nierealnym koszmarem… Wolałaby nadal siedzieć zamknięta w czterech ścianach, w jakimś dziwnym domu, oddalonym od cywilizacji. Wolałaby znosić samotność, niż tłumić w sobie żal związany z cierpieniem Vic.

W pewnym momencie, kiedy Vanessa zdążyła już nieco stłumić gorące łzy, zauważyła, że do restauracji wszedł jakiś młody mężczyzna. Prześledziła go swoim wzrokiem. Był ubrany w podarte jeansy i koszulkę, spod której można było podziwiać masę tatuaży, pokrywających jego umięśnione ciało. Chłopak podszedł do kelnerki.

-Tak, w czym mogę pomóc?- spytała z uśmiechem ruda kobieta.

-Chciałbym zamówić trzy zestawy numer pięć na nazwisko Zayn Malik- mruknął, wyjmując ze swojej kieszeni portfel. Kelnerka zanotowała coś w swoim notesie, przyjmując od Zayna banknot. –Bez reszty- dodał krótko.

Gdy Vanessa usłyszała jego imię, przypomniała sobie to, co powiedziała jej siostra. Dziewczynka zrozumiała, że to musi być właśnie ten Zayn, o którym mówiła Victoria. Miała nadzieję, że on doprowadzi ją do Leny.

-Proszę dostarczyć zamówienie do pokoju Leny Prógowicz- odrzekł, wysilając się na blady uśmiech, po czym zaczął wychodzić z hotelowej restauracji. 

Vanessa nie miała nic do stracenia. Od razu wstała od stolika opuszczając pomieszczenie. Kiedy znalazła się poza restauracją, odszukała wzrokiem Zayna, który właśnie wchodził do windy. Dziewczynka szybko podbiegła w jego stronę, ale niestety drzwi do metalowej komory zatrzasnęły się jej przed samym nosem. Rozzłoszczona dziesięciolatka szybko zerknęła na wyświetlacz, by sprawdzić na które piętro wybierał się Malik. Już po chwili stała w drugiej windzie, będąc „kilka kroków” za mulatem.

Po upływie niecałej minuty znajdowała się już na odpowiednim piętrze, rozglądając się dookoła, w poszukiwaniu chłopaka, który niestety zniknął z zasięgu jej wzroku. Nie miała zamiaru się poddać. Postanowiła poczekać, aż kelnerka przyniesie zamówienie. Wtedy dowie się, w którym pokoju znajduje się Lena.

Oparła się o ścianę, pogrążając w zadumie. Wciąż zastanawiała się, co działo się z jej siostrą… W duszy błagała Boga o to, żeby Victorii nic się nie stało. Nawet nie miała już siły myśleć o tym, co brunetka musiała przejść… Tak bardzo pragnęła żeby ktoś w końcu pomógł pannie Nowińskiej.

Nagle zauważyła młodą kobietę, pchającą niewielki stolik na kółkach w stronę jednego z pokoi. Niezwłocznie udała się za nią. I to był jej mały sukces… Gdy kobieta zapukała do drzwi, w nich pojawił się nie kto inny jak Malik. Chłopak od razu wniósł do środka zamówione danie.

Na twarz dziewczynki przez chwilę  wdarł się uśmiech zadowolenia i dumy. Kiedy kelnerka odeszła w stronę wind, Vanessa postanowiła nie czekać dłużej. Podeszła do drewnianej powłoki i delikatnie w nią zapukała. Nie musiała długo czekać, aż drzwi otworzyły się ponownie.

-Czy Lena jest w środku?- spytała Van, nie wysilając się na zbędne wyjaśnienia. Od razu przeszła do rzeczy. Zayn zmarszczył brwi, skanując ciało młodej dziewczyny.

-Tak, Lena jest w środku... – odrzekł powoli, oglądając się za siebie. –A mogłabyś mi wyjaśnić czego od niej chcesz?- zapytał. W tym samym momencie blondynka podeszła do niego, spoglądając zdziwiona na małą dziewczynkę.

-O co chodzi?- odezwała się.

Wyglądała okropnie. Jej włosy były spięte w luźnego warkocza, który był całkiem potargany. Miała całą opuchniętą buzię. Jej powieki przybrały czerwonego koloru, zapewne od ciągłego płaczu i pocierania zmęczonych oczu.

-Van… Vanessa?- spytała zdziwiona, kiedy dotarł do niej to kim jest dziewczynka stojąca przed nią. Vanessa jedynie kiwnęła głową, utwierdzając Lenę w fakcie, że prawidłowo poznała swoją młodszą kuzynkę. Blondynka od razu schyliła się do małej dziewczynki, przytulając ją mocno do siebie. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Już dawno przestała nawet myśleć o tym, że mogłaby znów spotkać Vanessę. –Jak ty tu trafiłaś?!- zdziwiła się, spoglądając na nią ze łzami w oczach.

-Victoria dała mi adres tego hotelu… -mruknęła cicho dziewczynka.

-Jak to Victoria…- oczy Leny kilkukrotnie powiększyły swoje rozmiary. Spojrzała porozumiewawczo na Zayna, który również nie wierzył własnym uszom. –Wejdź do środka, proszę…- zaczęła Lena, wprowadzając dziewczynkę do apartamentu. Już po chwili wszyscy siedzieli w salonie, na wielkiej kanapie. –Możesz mi wyjaśnić w jaki sposób Victoria dała ci ten adres? O co w tym wszystkim chodzi?

-Przez długi czas byłam przetrzymywana w starym magazynie… I kilka dni temu on przyniósł tam Victorię… A dzisiaj ona… Ona kazała mi stamtąd uciekać… - wyłkała. –Została tam, żeby mnie ratować. Została, żebym mogła uciec…- szepnęła. Na samą myśl o tym wszystkim przerwała swoją wypowiedź, spuszczając głowę. Lena bez namysłu przysunęła się do małej, przytulając ją do siebie. Pocałowała czubek jej głowy, gładząc ją delikatnie.

-Ja rozumiem, że to dla ciebie trudne… Ale… Kogo masz na myśli mówiąc „on”? – szepnęła, czule wtulając w siebie roztrzęsioną dziesięciolatkę.

-Ha… Harry… Tak miał na imię…- wyłkała, mocno ściskając Lenę. Blondynka spojrzała z przerażeniem w oczach w stronę Zayna, po czym zwróciła swój wzrok na Louisa, stojącego przy oknie.

 –Jesteś pewna, że to Harry?- odezwał się Tomlinson ze zdziwieniem. Ona kiwnęła głową, przytakując. Chłopak podszedł do dziewczynki, kucając przed nią, by spojrzeć prosto w jej zapłakaną twarz. –Pamiętasz gdzie znajdował się ten stary magazyn? – Vanessa uniosła wzrok, patrząc swoimi smutnymi oczami na Lou. Pokręciła przecząco głową, niemo przepraszając. Louis westchnął zrezygnowany.

-Nie wiem, gdzie on jest… Pamiętam tylko, że biegłam przez długi park, żeby tu dotrzeć- szepnęła z płaczem, z powrotem wtulając się w rozkojarzoną Lenę.

-Przez park…?- mruknął pod nosem niebieskooki. –Przecież blisko mieszkania Harrego jest park…- powiedział, po czym poczuł na sobie wzrok swojego przyjaciela. Ich spojrzenia spotkały się, przekazując sobie nieme informacje. Oboje skinęli głowami, w szybkim tempie kierując się w stronę wyjścia…

                                                          ***

–Mów, kto cię wynajął!- wrzasnęła najgłośniej jak tylko potrafiła, przykładając pistolet do skroni chłopaka. -Mów!- rozkazała.

-Nie wydam mojego szefa… Nie rób ze mnie idioty.

-Kiedy ja nawet nie muszę nic robić. Ty nim po prostu jesteś. Nie rozumiem jak można być taką kompletną szumowiną bez uczuć, żeby zrobić coś tak okropnego- mówiła, starając się ukryć łzy. Chłopak zaśmiał się na głos.- Ciebie to bawi?!

-Jesteś słodka, kiedy się złościsz- z jego ust ponownie wydobył się denerwujący śmiech. Brunetka warknęła coś niezrozumiale pod nosem, po czym uniosła pewniej dłoń, ustawiając ją to strzału. -Jeżeli pociągniesz za spust, pożałujesz tego!- odrzekł groźnym tonem.

-Kiedy będziesz martwy nie będziesz stanowił żadnego zagrożenia- stwierdziła, przysuwając pistolet jeszcze bliżej. Chłopak poczuł na swojej skroni zimny metal, przez co zamknął oczy.

Bał się. Bał się o swoje życie. Marne życie, którego nikt inny nie chciałby toczyć. Życie idioty, który niszczył innych ludzi. Który był jedynie marionetką i popychadłem kogoś, kto miał nad nim kontrolę… On również nie był szczęśliwy. Nigdy. Nie zaznał szczęścia, przez co odbierał je innym. Uśmiech był jego maską, która zakrywała ciągłe łzy.

-Myślisz, że tylko ja jestem w to wplątany?- zakpił szybko, żeby ukryć swój strach. Chciał jakoś odwrócić jej uwagę. –Nawet nie wiesz ilu dwulicowych ludzi obraca się w twoim otoczeniu…- zaśmiał się nerwowo, czując, że ręka dziewczyny zaczęła się trząść. Wiedział, że w każdej chwili mogła nacisnąć spust, a on skończyłby swój marny żywot, czym nikt by się nie przejął... –Nie wiesz komu zaufałaś.

-Co masz na myśli?- spytała zaciekawiona. Zaczęła zastanawiać się kogo Parker miał na myśli, mówiąc o tym wszystkim. Przez głowę przeszedł jej każdy. Dosłownie każdy. Zaczęła podejrzewać o zdradę już nawet Lenę, czy też Nialla, lecz nie pomyślała o…

-Ashley…- mruknął.- Dosyć szybko zaczęłaś się jej zwierzać, czyż nie?- uśmiechnął się. Dziewczyna zamarła w miejscu. Nie mogła uwierzyć w to, co powiedział Nick.

Zaufała jej. To prawda, może zbyt pochopnie, ale jednak jej zaufała… Wierzyła, że Ashley miała co do niej szczere intencje. Niestety myliła się. A szara, druzgocąca rzeczywistość zaczęła docierać do jej zamglonych kłamstwami myśli o wiele za późno.

-Naprawdę bardzo mi się przydała… Informowała mnie o każdym twoim kroku, o wszystkim co cie trapiło… Swoją drogą… Liam również bardzo lubił opowiadać jej o wszystkim, czego dowiedział się od Horan’a. -Mówił to takim tonem, jakby ciągle starał się sprowokować dziewczynę, która już powoli przestawała kontaktować. Odpłynęła. Część jej odeszła, wraz ze zdmuchnięciem świeczki, zwanej kłamstwem.

Zielonooka milczała. W bólu i żałości. Nie docierało do niej to, że znów dała się oszukać, że ponownie dała się wykorzystać. Tak bardzo cieszyła się z przyjaźni z Ashley… Ona potrafiła ją wysłuchać. Zawsze znajdywała dla Victorii trochę czasu, by porozmawiać. Teraz brunetka zrozumiała, dlaczego Clark była taka chętna do rozmów… Wykorzystywała to wszystko przeciwko niej.

Brunetka spuściła wzrok, a z jej oka wypłynęła pojedyncza łza. Łza, która dała jej chwilę ukojenia. Ostatnią chwilę wolną od strachu i bólu.
Nick to zauważył. Zaśmiał się pod nosem, czym zwrócił na siebie jej uwagę.  
Spojrzała na niego pustym wzrokiem, chcąc się poddać. Miała już dosyć walki o nic. Bo tak naprawdę zdała sobie sprawę, że nie miała już nic. Nie miała o co walczyć. Chciała to skończyć…

-Byłaś taka naiwna… Wierzyłaś w każde jej kłamstwo, w każdą jej zmyśloną historyjkę… - powiedział, oczekując jej reakcji. Dziewczyna jedynie odsunęła się o krok w tył, tym samym zabierając od jego głowy pistolet. Nie, nie chciała go zabić. Wolała zabić samą siebie… On odetchnął z ulgą, widząc, że brunetka opuściła rękę, w której trzymała broń.

-Czemu krzywdzenie mnie sprawia ci przyjemność, co? Co ja takiego zrobiłam… Czym zasłużyłam sobie na to, żeby to wszystko mnie spotkało?

-Ty? Niczym. Już ci to tłumaczyłem.  Twoja matka kiedyś lubiła bawić się uczuciami innych mężczyzn… Ona już za to zapłaciła. Teraz przyszedł czas na ciebie.- Wzruszył ramionami, tak jakby była to zwykła rozmowa o pogodzie. Victoria z skonsternowaniu zmarszczyła czoło.

-Jak to ona już zapłaciła?- szepnęła w niedowierzaniu.- O czym ty mówisz?!

-Szef powiedział mi wczoraj, że przed śmiercią dała mu jakiś list dla ciebie… Ale go spalił…- mruknął z zadowoleniem. Victoria nagle upuściła pistolet, który z brzdękiem odbił się od ziemi.

-Ona… Nie żyje?- spytała szeptem . Była w szoku. Spuściła wzrok, gwałtownie cofając się w tył. Za swoimi plecami poczuła ścianę, po której od razu zsunęła się, siadając na podłodze. Zakryła swoją twarz dłońmi, pogrążając się w płaczu.

Nie, to nie mogła być prawda. Jej umysł nie przyjmował tego do świadomości. Nie mogła uwierzyć, że jej matka nie żyje. Zabił ją… On ją zabił… Powtarzała w kółko pod nosem, wciąż nie przerywając głośnego szlochu. Mimo tego, że była przyzwyczajona do braku bliskości matki, jej śmierć nią wstrząsnęła. Zawsze miała nadzieję, że jej mama w końcu do niej  wróci. Przyjdzie i powie jak bardzo ją kocha… Jak bardzo jej na niej zależy… Każdy tego potrzebuje. Każdy potrzebuje miłości. A zwłaszcza miłości, okazanej przez matkę. Czyli takiej, jakiej Victoria już nigdy nie będzie miała szansy zaznać… Już nigdy jej nie zobaczy. Nie dotknie, nie przytuli. Nie powie, jak bardzo za nią tęskniła przez te wszystkie lata, przez cały ten czas, który spędzała w samotności… Już nigdy nie będzie miała szansy, by powiedzieć jej, że w końcu zrozumiała, dlaczego trzymała ją na uboczu. Nie powie matce, że nie ma jej tego za złe, że ją rozumie…  Już nigdy nawet jej nie usłyszy…

Jej płacz, przemieszany ze spazmatycznymi szlochami nasilał się z każdą nową myślą związaną z jej matką… Z każdym wspomnieniem, z którego nagle powiew wiatru zdmuchnął kurz…

W końcu dziewczyna uniosła głowę, spoglądając na swojego oprawcę. On stał przed nią, uśmiechając się. W swojej dłoni trzymał pistolet. Na jej twarzy pojawił się blady uśmiech.

-Po prostu to zrób, nie zastanawiaj się- mruknęła zrezygnowana. –Zastrzel mnie- poprosiła.

-Nigdy nie miałem za zadanie cię zabić… Jedynie osłabić, zmęczyć. Psychicznie i fizycznie…- oznajmił, bardzo powoli obracając broń w swojej dłoni. Przyglądał się jej dokładnie.

Brunetka z trudem podniosła się, podchodząc do chłopaka. Spojrzała prosto w jego ciemne oczy z pustym wyrazem twarzy, ocierając łzę, spływającą po jej policzku. W jej źrenicach świecił się niewielki płomień. Płomień nadziei. Nadziei na koniec.

Delikatnie dotknęła jego dłoni. Tej samej, w której trzymał broń. Uniosła ją, przykładając spluwę pistoletu do swojej klatki piersiowej w miejscu, gdzie znajduje się serce.

-Zrób to…- szepnęła błagalnym tonem.- Zabij mnie, proszę.

Chłopak ciężko przełknął ślinę , łapiąc pewniej broń. Westchnął ciężko, tak, jakby się wahał… Brunetka oddychała ciężko, czekając na koniec. Na upragnione ukojenie.

-Na co czekasz?!- warknęła.- Zrób to! Skończ ze mną!- krzyknęła, pozwalając łzom wypłynąć ze swoich oczu. Pozwoliła im odejść…

-Nie skończę z tobą tak od razu…- wymruczał z przyjemnością Nick, gwałtownie osuwając pistolet niżej, po czym pociągnął za spust.

Wszędzie rozbrzmiał głośny huk strzału.

Victoria cofnęła się kilka kroków w tył, delikatnie łapiąc się za brzuch. Na samym środku  była duża dziura po kuli, z której zaczęła wypływać krew. Dziewczyna spojrzała na swoją dłoń, która była już cała zakrwawiona. Dopiero wtedy dotarło do niej to, co się stało. Dopiero w tym momencie pozwoliła sobie odczuć ból, który zaczynał mieć nad nią władzę.

Spojrzała na Nicka, stojącego przed nią. Nadal mierzył w nią bronią. Na jego twarzy wciąż gościł uśmiech. Ciągle miał na sobie tą samą maskę, a jego ciemne oczy nie zdradzały niczego… Były zbyt ciemne.

W pewnym momencie dziewczyna usłyszała ponowny strzał. Poczuła mocne ukłucie w brzuchu. Znowu. Chłopak strzelił do niej ponownie, co spowodowało jej upadek. Victoria osunęła się na ziemię, powoli zaczynając tracić świadomość.

-Z… Zrób to…- wyjąkała z trudem. Nie mogła nawet nabrać powietrza do płuc.-Strzel… - szepnęła, próbując zacząć znów oddychać.- Zastrzel mnie!- powiedziała ostatkiem sił.

Już sekundę później w całym pomieszczeniu rozległ ponowny dźwięk wystrzału, lecz tym razem zielonooka nie poczuła już nic. Dopiero po chwili zobaczyła Nicka, opadającego bezwładnie obok niej. Na samym środku jego głowy znajdował się ślad po kuli…


Ostatnią rzeczą, którą widziała, był chłopak pochylający się nad nią. Po tym gęsta mgła zabrała jej widok na świat. 




***


PRZEPRASZAM, ŻE TRWAŁO TO TAK DŁUGO. 

Od teraz rozdziały nie będą już takie długie jak kiedyś, ale za to będę starała się dodawać je częściej. :) 


Co sądzicie o rozdziale? Kto zabił Nicka? Czy Victoria przeżyje? 

Czekam na Wasze opinie. 
Piszcie co myślicie. <3 
Kocham Was. 
Do następnego. :) 

piątek, 4 lipca 2014

Rozdział 60 "Pistolet"

Dziewczynka biegła przed siebie najszybciej jak tylko potrafiła.  Znalezienie wyjścia z budynku w tym tempie zajęło jej dwie minuty, lecz miała wrażenie, że trwało to całą wieczność. Nie mogła pogodzić się z tym, że zostawiła swoją siostrę samą, z tym psycholem. Łzy spływały po jej policzkach rzęsistym strumieniem, ale ona nie poddawała się. Wciąż biegła przed siebie, w nadziei, że jeszcze uda się jej uratować starszą siostrę.

Vanessa była małą dziewczynką, która była bardzo inteligentna jak na swój wiek. Rozumiała wiele rzeczy, o których nawet nie musiała z nikim rozmawiać. Potrafiła dokładnie patrzeć i analizować wszystko co działo się wokół niej. Wiedziała, że jeśli się nie pospieszy, los jej siostry może zostać przesądzony…

Kiedy wybiegła z ciemnej uliczki, od razu spostrzegła, że nieopodal tego felernego budynku jest park. Na pierwszej ławce z brzegu siedziała starsza pani, rzucając grupce gołębi pokruszony, stary chleb. Vanessa prędko zerwała się w jej kierunku. Miała nadzieję, że kobieta pomoże jej w uratowaniu życia Victorii.

-Przepraszam…- zaczęła, podbiegając do staruszki.- Ma pani przy sobie telefon? Jest mi bardzo potrzebny… To sprawa życia lub śmierci…

-Nie, niestety nie, dziecko. W moim wieku telefon nie jest już człowiekowi potrzebny…- odrzekła ślimaczym tempem, co jedynie zdenerwowało Vanessę.- Ale jeśli chcesz wiedzieć, która jest godzina, to…- ciągnęła dalej swoją wypowiedź, podciągając rękaw kurtki, by spojrzeć na zegarek, lecz  dziewczynka nie pozwoliła jej dokończyć.

-Chcę tylko wiedzieć, jak najszybciej dotrzeć do tego hotelu?- wyjaśniła niecierpliwym tonem, podając staruszce do ręki pognieciony skrawek kartki. Kobieta poprawiła na swoim starym nosie okulary, marszcząc czoło i oddalając od siebie kartkę. Po chwili uśmiechnęła się lekko.

–Bardzo łatwo tam dotrzeć! Musisz przejść przez cały park, wzdłuż głównej dróżki. A przy niewielkim placu zabaw, skręć w prawo…- objaśniła. –Dziecko, kochane… To jeden z najdroższych hoteli w calutkim Londynie!- zawyła, kiedy dotarł do niej ten fakt. – Jesteś pewna, że chcesz zatrzymać się właśnie…

-Dziękuję za pomoc!- krzyknęła dziewczynka, przerywając starszej pani w połowie zdania.

Liczyła się każda sekunda. Vanessa nie miała czasu na słuchanie wywodów jakiejś samotnej babci. Dokładnie wiedziała, co to samotność i jak potrafi ona być nieprzyjemna, ale w tamtej chwili liczyła się dla niej jedynie jej siostra i to, by pomóc jej w każdy możliwy sposób.

Biegnąc przez park, Vanessa dziękowała samej sobie za to, że w wolnych chwilach często biegała lub tańczyła balet. Dzięki temu miała doskonałą kondycję, więc nie musiała się przejmować kolką, bólem mięśni, czy też zmęczeniem, bo nie doskwierało jej to.

Po niecałych dziesięciu minutach biegu w szaleńczym tempie, dziewczynka zauważyła plac zabaw. Była przeszczęśliwa. Prędko skręciła w prawo, tak jak poleciła jej staruszka. Przebiegła przez krótką alejkę, dzięki czemu znalazła się na ulicy, tętniącej życiem. Wszędzie było pełno ludzi, wszyscy spieszyli się gdzieś.

Tu jakaś pani z płaczącym dzieckiem, próbowała zaciągnąć je do przedszkola.  Tam mężczyzna w garniturze wsiadał do luksusowej limuzyny, a jeszcze obok jakiś chłopiec roznosił gazety.

Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Wokół dziewczynki zrobił się taki szum, że przez chwilę nie wiedziała, po co się tam znalazła. Chaos w jej głowie narodził się w ciągu kilku sekund. Nie była przyzwyczajona do przebywania w takim otoczeniu.

Była przerażona ilością ludzi, którzy znajdowali się wokoło.
Dopiero kiedy usłyszała głośny pisk opon zorientowała się, że zatrzymała się na środku przejścia dla pieszych. W strachu, pędem zerwała się w kierunku chodnika, który znajdował się parę metrów dalej. Gdy znalazła się w bezpiecznym miejscu, odetchnęła z ulgą, opierając się o ścianę jakiegoś budynku.

-Powinnaś bardziej uważać…- usłyszała czyjś głos za sobą. Odwróciła się w kierunku, skąd dochodził ten dźwięk i ujrzała chłopca, mniej więcej w jej wieku. Tego samego, który przed chwilą roznosił gazety. –Nic ci nie jest?- spytał, uśmiechając się lekko.

-Nie… Nic. Tylko trochę się przestraszyłam… - wyjaśniła, kładąc dłoń na klatce piersiowej, w miejscu gdzie znajduje się serce.

-Jesteś pierwszy raz w Londynie, że tak reagujesz na taki tłok?- zdziwił się, przyglądając się jej dokładnie.

-Zgadłeś…- odrzekła krótko, rozglądając się dookoła. Nigdzie nie mogła odnaleźć hotelu, do którego zmierzała. Westchnęła ciężko, wkładając do kieszeni dłoń, by wyciągnąć kartkę, na której napisany był adres hotelu.  Kiedy wyjęła skrawek papieru okazało się, że nie była to ta kartka, której dziewczynka poszukiwała. Był to list, który Victoria napisała do Leny. –Nie ma jej…- mruknęła pod nosem w niedowierzaniu. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że nie zabrała kartki od staruszki, którą spotkała wcześniej.

Nie wiedziała co powinna zrobić. W panice zaczęła jeszcze raz przeszukiwać wszystkie kieszenie, lecz nic jej to nie dało. Kartki nigdzie nie było. Jej dłonie nerwowym ruchem przeczesały długie, karmelowe włosy.

-Wszystko w porządku?- spytał chłopiec, który nadal bacznie się jej przyglądał.

-Posłuchaj… Znasz może Lenę Prógowicz? Muszę jak najszybciej się do niej dostać... –powiedziała na jednym wydechu.

-Lenę? To ta dziewczyna Malika, co nie?- zapytał dla jasności, lecz widząc zdziwioną minę Vanessy, zrozumiał, że dziewczynka nie wie kim jest Zayn.- Nieważne… - mruknął.- O ile się nie mylę, to są w tamtym hotelu… - wskazał palcem na wielki budynek, znajdujący się niedaleko. –Powodzenia, przy przeciskaniu się przez fanki One Direction, które stoją pod hotelem od dobrych kilkunastu godzin- odrzekł szybko.

-Dziękuję…- rzuciła pod nosem.

Już po kilku minutach dziewczynka znalazła się pod hotelem. Tak jak ostrzegał ją chłopiec od gazet- przed wejściem do hotelu stała jakaś setka dziewczyn, krzyczących w niebogłosy „One Direction! One Direction!”. Vanessa nie miała najmniejszych szans, żeby samej przedrzeć się przez tłum rozwrzeszczanych fanek, ale nie mogła odpuścić. Nie teraz. Straciła już wystarczająco dużo czasu, więc nie mogła marnować go dalej.

Szybko zaczęła przeciskać się między piszczącymi nastolatkami. Kilka razy oczywiście dostała łokciem w głowę, gdyż była o wiele niższa od większości dziewczyn, stojących tam. Gdy w końcu jakoś udało jej się dostać do samych drzwi, na jej drodze stał ochroniarz, wpuszczający do środka jedynie osoby, mające przy sobie karty do pokoi hotelowych. Niebieskooka postanowiła spróbować swoich sił. Podeszła do mężczyzny, próbując przecisnąć się obok niego, lecz w ostatniej chwili ochroniarz złapał ją za rękę i wręcz wyszarpał na zewnątrz.

-Ja muszę dostać się do środka!- krzyknęła bezradnie dziewczynka. – To naprawdę bardzo ważne!

-Mhm…- fuknął facet w czerni.- Reszta twoich koleżanek też ma „bardzo ważną” sprawę do załatwienia w środku...

-Proszę, naprawdę bardzo pana proszę. Muszę tam wejść…- spojrzała błagalnie na mężczyznę. –Lena Prógowicz to moja kuzynka, a ja mam dla niej list od Victorii!

-Czekaj, czekaj…- przechodzący obok mężczyzna zainteresował się tym, co powiedziała Vanessa. Oczywiście, tym mężczyzną był Marek.- Masz kontakt z Victorią?!- zdziwił się, podchodząc do niej.

-Tak… To…- zająknęła się krótko, wyciągając z kieszeni kartkę zgiętą bardzo dokładnie. –To jest list dla Leny. Napisała go Victoria- oznajmiła, podając go mężczyźnie.- Jeśli ja nie mogę wejść do środka, to czy mógłby pan dać go Lenie?- spytała z nadzieją.

Marek wziął od niebieskookiej list, po czym złapał ją za rękę, tym samym prowadząc dziewczynkę do środka. Vanessa grzecznie poszła za Zawadzkim, wierząc w to, że on pomoże uratować Victorię.

-Wiesz gdzie ona jest?- spytał, kiedy znaleźli się już w holu, w którym było o wiele ciszej, niż na zewnątrz.

-Tak… Wiem… Byłyśmy tam razem zamknięte. To taki wielki, stary budynek, piętnaście minut drogi stąd… - oznajmiła. –Mógłby pan ją uratować? Błagam. Ona została tam sama z Harrym. On ją zabije!- uniosła się z przerażenia.

-Jak to z Harrym…?- zdziwił się.

-Tak nazywa się chłopak, który nas porwał… - wyjaśniła, nie rozumiejąc zdziwienia Marka.

-To niemożliwe…- mruknął pod nosem, podchodząc do recepcjonistki, stojącej na wielką ladą. –Zajmij się tą małą- rozkazał.- Daj jej coś ciepłego do zjedzenia, bo jest cała przemarznięta…- wskazał na Vanessę.

Kobieta przytaknęła cicho, wychodząc z recepcji. Złapała dziewczynkę za rękę, po czym zaprowadziła ją do hotelowej restauracji. Vanessa odchodząc, bacznie przyglądała się Markowi, który szybko otwierał list.

Droga Leno,

Nie wiem w czyje ręce trafi ten list, ale mam nadzieję, że w Twoje. Zaopiekuj się dobrze Vanessą, proszę. Nie chcę, żeby coś jej się stało. Zajmij ją czymś wesołym, żeby nie myślała za bardzo o tym wszystkim.

Już wiem, kim jest osoba, która wyrządziła nam tyle krzywdy. To Harry.  Wiem, pewnie jesteś tak samo zdziwiona jak ja. Też trudno mi w to uwierzyć.

Nie wiem, gdzie jestem. Nie mam pojęcia co to za budynek. Z okna widzę jedynie jakiś wielki supermarket i kwiaciarnie o nazwie „Błękitna róża”.

Jeśli nie uda Wam się zainterweniować na czas, to wiedz, że bardzo Cię kocham. I dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Za każdą chwilę, którą mi poświęciłaś.

Przekaż Niall’owi, żeby starał się zawsze być szczęśliwy i uśmiechnięty. I żeby nigdy nie zapominał o tym, jak bardzo ważny dla mnie był.

Przepraszam za to całe zamieszanie,

Victoria.

Zawadzki bez namysłu wyciągnął z kieszeni marynarki swoją komórkę, po czym szybko wybrał właściwy numer. Po chwili usłyszał w słuchawce rozzłoszczony głos swojego szefa.

-Mam nadzieję, że dzwonisz z czymś ważnym, bo nie mam czasu, żeby znowu słuchać twoich nędznych tłumaczeń- warknął złośliwie.

-Wiem gdzie jest Victoria, szefie- odrzekł. Niemal od razu usłyszał brzdęk sztućców rzucanych na talerz.

-Na co czekasz?!- krzyknął głośno.-Mów, gdzie ona jest?

-Wie szef, gdzie znajduje się kwiaciarnia „Błękitna róża”?- spytał prędko.

-To kilka kroków od mojego mieszkania… - stwierdził pod nosem.

-Victoria napisała do Leny list, w którym opisała to, że ktoś więzi ją w budynku, z którego widzi ową kwiaciarnie.

-Zaraz tam będę…- mruknął, w biegu ubierając na nogi swoje buty.
Już po kilku sekundach Marek usłyszał w słuchawce trzask rzucanego o ziemię telefonu.

                                      *Dwadzieścia minut wcześniej*

Dziewczyna wzięła głęboki oddech, by chociaż trochę zapanować nad swoimi nerwami. W takiej sytuacji było to niemożliwe, lecz co szkodziło spróbować?

Bruneta nadal nie mogła uwierzyć, że to był Harry. Że to on był sprawcą wszystkich wyrządzonych jej krzywd. Czy przy pierwszym porwaniu to również był on? Wciąż analizowała wszystko w głowie. Była pewna, że tamtym razem porwał ją ten sam mężczyzna co tym. Nie pomyliłaby się. Zapach i głos tej osoby można poznać wszędzie…

Po chwili z zamyśleń wyrwało ją trzaśnięcie drzwi pomieszczenia, w którym wcześniej była przetrzymywana. Brunetka poczuła jak jej żołądek wykręca się na drugą stronę. Jej oddech stał się o wiele płytszy, a powietrze coraz ciężej wlatywało do jej płuc.

-Oh, Victorio, moja Victorio…- zawołał chłopak.

Dziewczyna zmarszczyła czoło. Nie był to Harry. Tego głosu nawet nie można było porównać z głosem Harry’ego.
Na samą myśl o tym, co miało wydarzyć się za chwilę, poczuła na plecach nieprzyjemny dreszcz. Uważnie wyczekiwała momentu, w którym otworzą się drzwi do pokoju, co nastąpiło już po kilku sekundach. Kiedy ujrzała faceta, wchodzącego do środka, jej kolana zmiękły, przez co musiała podtrzymać się biurka.

-Tu jest moja zguba… Spacerków ci się zachciało, kochanie?- syknął. Słysząc ostatnie słowo jego wypowiedzi panna Nowińska poczuła ucisk w samym środku serca. Nie wiedziała, czy było to spowodowane stresem, czy też wspomnieniami, związanymi z tym wyrazem. –Kochanie…- powtórzył z czułością. –Stęskniłem się za tobą… Nie przywitasz się?- spytał, szeroko rozstawiając ręce, by przytulić dziewczynę. Zielonooka skrzywiła się, widząc, co mężczyzna chciał zrobić.

-Nie waż się mnie tknąć…- warknęła, odsuwając się do tyłu.

-Ojj… Nie udawaj, że nie chcesz…- uśmiechnął się w ten sam sposób. Ten sam, co zawsze. Dziewczyna wciąż miała wrażenie, że widziała go nie tylko pod ukryciem kominiarki…

-Uwierz, że nie chcę. Nie chce cię znać, frajerze- warknęła. –Dlaczego wciągnąłeś w to wszystko Vanessę?- spytała.- Ja ci nie wystarczam?

-Nie było ciebie… A kogoś musiałem mieć pod ręką, żeby wyładować na nim moją złość…

-Ona jest jeszcze dzieckiem! Naprawdę nie rusza cię to, że ona mogłaby być twoją młodszą siostrą?! Jak mogłeś tak ją skrzywdzić?- krzyknęła. Słysząc ciszę, którą obdarzył ją facet, westchnęła głośno. - Nie jesteś Harry’m. Po co kłamałeś?- rzuciła, po czym poczuła za swoimi plecami ścianę. Zaklęła cicho pod nosem.

-A dlaczego nie?- zaśmiał się głośno. –Udawanie twojego kochasia sprawiało mi nieziemską przyjemność. Zwłaszcza wtedy, kiedy twoja kochana siostrzyczka błagała mnie, żebym przestał ją bić, wołając do mnie „Harry”…

-Jesteś chory!- krzyknęła prosto w jego twarz. Mężczyzna mocno złapał ją za podbródek, unosząc go do góry, po czym gwałtownie wpił się w jej usta.  Victoria próbowała go odepchnąć, lecz jej starania zawiodły. On przywarł ją do ściany, przytrzymując jej liche nadgarstki nad jej głową. –Pu…Puszczaj mnie!- wrzeszczała, szarpiąc się.

-A co będę za to miał?- spytał, na sekundę przerywając pocałunki.

W pewnej chwili Victoria z całych sił, które zdołała z siebie wykrzesić, kopnęła go prosto w krocze. Facet zgiął się w pół, łapiąc dłonią za bolące miejsce. Drugą ręką mocno złapał za szyję brunetki, która już po chwili zaczęła robić się sina na twarzy.

-Spróbuj zrobić to jeszcze raz, a pożałujesz tego i ty i twoja urocza siostrzyczka…- warknął, zabierając rękę z jej szyi.- Wiesz… Ona też całkiem nieźle całuje…- mruknął, odwracając się do dziewczyny tyłem. Odszedł kawałek, zbliżając się do biurka.

Victoria nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Poczuła obrzydzenie, a zarazem chęć zemsty na nim. Pierwszy raz miała ochotę zrobić komuś krzywdę. Poczuła, że chciała go zabić.
Zmarszczyła brwi, starając się wyrównać oddech.

-Jesteś obrzydliwy…- warknęła, krztusząc się.

-Nie takie komplementy już w życiu słyszałem…- zaszczycił się tak, jakby rzeczywiście miał czym.

Był pochłonięty szukaniem czegoś w jednej z szuflad biurka. Panna Nowińska postanowiła wykorzystać ten moment, do odkrycia kim tak naprawdę jest jej oprawca. Podbiegła do niego i szybko zdarła z jego głowy kominiarkę. To, co zobaczyła, wcale jej nie zdziwiło…

Pod kominiarką chował się nie kto inny jak Parker. Młody Parker. Dziewczyna zmrużyła oczy, widząc zaskoczenie na jego twarzy. Nie spodziewał się, że mogłaby to zrobić.

-Nick?!- wrzasnęła, policzkując go.- Jak mogłeś?! Jak mogłeś mi to zrobić?!- wrzeszczała jak opętana.

Chłopak w jednej chwili wyjął z biurka nieduży pistolet, po czym odbezpieczył go, wymierzając spluwą w głowę brunetki. Ona stanęła jak wryta w ziemię. Zamknęła mocno oczy, modląc się, żeby Nick nie pociągnął za spust.

-I co teraz, suko?!- wykrzyczał.

-Dlaczego mi to robisz?- spytała, spoglądając głęboko w jego ciemne oczy.- Co ja ci takiego zrobiłam?

-Ja tylko pomagam komuś zemścić się na twojej chorej rodzince… Udajecie taką idealną, układną rodzinę, a naprawdę… Nie wiecie o sobie nic- odrzekł szybko.- Każde z was ma na swoim sumieniu coś, czego żałujecie, czyż nie? –uśmiechnął się, unosząc jedną brew.- Jednym z plusów tej roboty jest to, że mnie pociągasz… I to, że mogę robić z tobą co tylko mi się podoba…- wymruczał, przejeżdżając końcówką pistoletu przez policzek brunetki, po czym zatrzymał się na jej szyi. Ona ciężko przełknęła ślinę.

-Komu pomagasz…?- zapytała z trudem.

-Powinnaś zapytać o to twojego tatusia… - zaśmiał się, zjeżdżając spluwą pistoletu między piersi dziewczyny.

-Przecież… Mój tato zaginął…- odrzekła krótko, starając się zignorować pistolet, coraz bardziej wbijający się w jej pierś.

-Jesteś taka naiwna i głupia… -w całym pomieszczeniu ponownie rozbrzmiał jego charakterystyczny śmiech. – Nie tego ojca…- odrzekł. Dziewczyna zmarszczyła czoło. -Jeszcze tak wiele nie wiesz o przeszłości swojej matki… Radziłbym ci porozmawiać z nią i zapytać, jak to jest zdradzać swojego męża…


-Co?- fuknęła.- Moja mama nigdy nie zdradziłaby taty, ty idioto! To, że twój ojciec nie jest idealny, nie oznacza, że musisz oczerniać moich rodziców! – wrzasnęła, gwałtownie łapiąc chłopaka za rękę, po czym w bardzo szybkim tempie przejęła jego pistolet. –Mów, kto cię wynajął!- wrzasnęła najgłośniej jak tylko potrafiła, przykładając pistolet do skroni chłopaka. -Mów!





***
Kochane, mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu. 
Przepraszam za błędy. 

CZEKAM NA WASZE OPINIE! 
CHCĘ WIEDZIEĆ, CO O TYM MYŚLICIE?
SĄDZICIE, ŻE VICTORIA ZABIJE NICKA, CZY TEŻ NIE?
Piszcie w komentarzach. <3 

Do następnego. ;)