~*~
*Victoria*
Znów. Znów budzę się ze świadomością, że tego nie chcę.
Budzę się świadoma tego, że nadal żyję. Głupie, prawda? Nie chcę żyć. Nienawidzę
za to moich najbliższych… Nienawidzę wszystkiego tego co mnie otacza. Za to, że
zasypiam z nadzieją, że być może już nigdy się nie obudzę, ale po kilku
godzinach moje oczy otwierają się i widzą… Co tak właściwie widzę? Teraz. Widzę
kompletną ciemność. Ciemność, której nigdy wcześniej nie widziałam. Jak można
zobaczyć ciemność? Głupie pytanie.
Jest mi strasznie zimno!
Próbuję się podnieść, lecz uderzam głową o coś bardzo
twardego. Boli... Z powrotem kładę głowę na miękkiej poduszce. Unoszę ręce i
dotykam tego co znajduje się nade mną. Jest twarde, obite jakimś materiałem. Śmieję
się. To nie może być prawda. To niemożliwe! To chyba jakiś idiotyczny żart! Boję
się. Po moim ciele przechodzi szybki, krótki dreszcz. Uderzam ręką w ‘sufit’.
Wydaje taki dźwięk, jakby był drewniany. Gdzie ja jestem? Przez moją głowę znów
przemyka ta myśl…
Nie panikuję. Upewniam się. Próbuję się poruszyć. Każdy
mój ruch jest skrępowany. Jest tu po prostu ciasno. Dotykam boków miejsca, w
którym się znajduję. Są zrobione z tego samego materiału co góra… Ponownie
używam rąk do uderzenia, lecz tym razem, wymierzam cios w boki trumny. Tak.
Teraz już jestem tego pewna.
Jestem w trumnie…
Dotarła do mnie świadomość, tego, że zostałam pochowana w
żywcem. Moment! Może jeszcze nie jestem pod ziemią…
Krzyczę. Dlaczego? Może ktoś mnie usłyszy. ‘Pomocy!
Pomóżcie mi!’ Powtarzam wciąż. Ton mojego głosu mówi sam za siebie, jestem
przerażona…
Ale chwila! Przecież… Ja sama tego chciałam, tak?
Chciałam umrzeć. Chciałam odejść. Pragnęłam ukojenia… A teraz? Chcę się
uratować? Wołam o pomoc?
Może krzyki ustają. Ja zamykam usta i zastanawiam się nad
tym co tak właściwie robię. Zaprzeczam sama sobie. Najpierw pragnę śmierci. Mam
dość życia. Dość tego, że wszyscy żyją swoim, dawnym tempem, a ja tak nie
potrafię. Nie potrafię wrócić do tego co było. Ale… Przecież ja nie mogę wrócić
do przeszłości. Nie mogę wciąż nią żyć… Mam zacząć wszystko od nowa, tak? A ja
użalałam się nad sobą. Zniszczyłam wszystko. Zniszczyłam życie sobie, Lenie,
ciotce…
Miałam spełniać swoje marzenia… Marzenia, które nigdy się
nie spełnią przez moją głupotę. Nigdy nie stanę na scenie, nigdy nie zaśpiewam
przed publicznością. Nie wydam z siebie już żadnego dźwięku. Nikt mnie nie
usłyszy. Nie odniosę sukcesu… Myśl o tym, że wszystko przeleciało mi przez
palce jest okropna… Mogłam spełniać marzenia, a ja? Nie kiwnęłam nawet palcem.
Najgorsze jest to, że przeze mnie Lena też nie zrobiła nic w kierunku tańca…
Ja… Ja już nigdy nie zobaczę Leny, rodziców, ciotki. Mogę
także pożegnać się z zobaczeniem chłopaków... Moment! Nie. Nie mogę teraz
umrzeć…
Byłam głupia.
Jestem głupia. Ale dotarło to do mnie zbyt późno. Na wszystko jest już za
późno. Dlaczego uświadomiłam to sobie dopiero leżąc w trumnie, dwa metry pod
ziemią?!
Ale… Może jednak nic nie jest stracone.
Znów krzyczę. Biję rękoma w wieko trumny. Robię to
najmocniej jak tylko potrafię. Nie mogę teraz umrzeć! Nie teraz. Jeszcze nie…
Proszę! ‘Wypuśćcie mnie stąd! Pomocy! Pomóżcie mi do cholery!’ wciąż krzyczę.
Ale czy to można nazwać krzykiem? Nie. Ja piszczę, wrzeszczę wniebogłosy.
Zdzieram mój głos. Głos pełen rozpaczy. Nie mogę odejść. Nie mogę zostawić tego
wszystkiego. Nie mogę tego stracić… Nie mogę stracić życia!
Jest mi duszno, gorąco. Oddycham coraz ciężej. Moja
klatka piersiowa unosi się i opada z coraz większą trudnością. Zbieram w sobie
resztki sił. To już desperackie posunięcie. Zaczynam drapać drewniane wieko
obite białym materiałem. Ból jest niewyobrażalny. ‘Pomóżcie mi!’ Nadal próbuję
się wydostać. Mam nadzieję, że ktoś w końcu mnie usłyszy. Minęło kilka sekund,
a moje ręce są już całe z krwi. Znów uderzam rękoma o zakrwawione wieko. Duszę
się. Jest tu coraz mniej powietrza. Chcę wziąć oddech, ale nie mogę. Nie mam
czym oddychać. Uspokajam się. Wiem, że to ta chwila, na którą tak bardzo
czekałam… Moje powieki stają się coraz cięższe. Ręce opadają bezwładnie na moim
ciele.
‘Harry, kocham Cię…’ szepczę resztkami powietrza
zgromadzonymi w płucach. Moje oczy powoli zamykają się, a ja…
~*~
Lena czuła się winna. Czuła, że to wszystko stało się
przez nią. Przez to, że tak długo zwlekała ze wstrzyknięciem Victorii
lekarstwa. Przez to, że tak długo siedziała i płakała zamiast wziąć się w garść
i racjonalnie myśleć. Miała wyrzuty sumienia. To pożerało ją od środka.
Dziewczyna całymi dniami siedziała w jednym miejscu i płakała. Wylewała gorzkie
łzy siedząc nad ciałem Victorii… Tak, ciałem. Już nie można było jej nazwać po prostu
Victorią. Nie. Dziewczyna była już niemalże martwa. Przy życiu trzymały ją tylko
kroplówki…
-Przepraszam. Victoria ja Cię bardzo przepraszam. Wiem, powtarzam Ci to codziennie… Codziennie mówię Ci to samo. – Lena wypowiadała te słowa trzymając dziewczynę za zimną dłoń.- Nudzę Cię już tym, prawda?- zaśmiała się lekko.- Wiesz, że teraz powinnaś stać na jakiejś wielkiej scenie i powalać swoim głosem miliony ludzi będących na publiczności? Wiesz o tym. Ale nie uda Ci się to przeze mnie. Przepraszam. Wiesz, ja… Ja próbowałam Ci pomóc. Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle. Ale Ty z tego wyjdziesz, prawda? Zaraz obudzisz się z uśmiechem i spytasz gdzie jesteś. Tak. Musisz tak zrobić. Zrób to. Proszę. Obudź się…- blondynka nadal trzymała zielonooką za dłoń.
Łzy spływały niespokojnym strumieniem po jej policzkach. Płakała każdego dnia. I każdego dnia wylewała z siebie coraz więcej łez… Z każdym dniem żałowała coraz bardziej. Coraz bardziej chciała dołączyć do Victorii… Czuła, że życie bez jej przyjaciółki nie będzie miało sensu. Że nie poradzi sobie bez niej… Ale oczywiście przez jej głowę przechodziły także myśli o tym, że ona nie może tego zrobić. Nie może zrobić tego sobie, mamie, czy Victorii… Dla nich musi być silna. I tę siłę musi pokazywać każdemu, kto w nią zwątpi.
Lena wciąż wierzyła w to, że Victoria wybudzi się ze śpiączki, leniwie otworzy oczy i potraktuje to wszystko jako wyjątkowo długi, głupi sen. Ale oczywiście to graniczyło z cudem. Lekarze nie dawali jej nawet najmniejszych szans na to, by się obudziła.
- Kiedy otworzysz oczy, wszystko będzie jak dawniej, wiesz? Obiecuję Ci to. Tylko je otwórz… Proszę…- nadal szeptała kołysząc się przy łóżku brunetki.
Chwilę później do sali weszła matka Leny. Westchnęła głośno na samą myśl o tym, że znów będzie musiała rozmawiać ze swoją córką na ten sam temat. Wałkowały to w kółko, za każdym razem kiedy Sylwia przyjeżdżała do szpitala…
Kobieta usiadła na średniej wielkości, brązowym fotelu niedaleko łóżka dziewczyny i wzięła głęboki oddech. Przez chwilę przyglądała się blondynce mówiącej coś szeptem do Vic. Ręce dziewczyny trzęsły się. Lena wyglądała źle. Jej włosy były całe potargane. Oczy podkrążone, była blada.
Sylwia pokręciła głową z żalem. Nie wiedziała jak ma zacząć rozmowę. Nie chciała żeby tym razem również skończyła się ona krzykami i ucieczką ze szpitala. Zastanowiła się przez moment nad słowami, które chwilę później w końcu wydostały się z jej ust…
-Lena, rybko. Spójrz na mnie. – poprosiła kobieta. Po tym nerwowy wzrok blondynki skupił swoją uwagę na wstającej z fotela Sylwii.- Porozmawiasz ze mną normalnie? W spokoju? Bez krzyków…- spytała.
- Nie mamy o czym rozmawiać mamo. – chciała uciąć zaczynającą się konwersację.
- Mamy o czym. Dobrze, skoro nie chcesz ze mną rozmawiać to chociaż mnie wysłuchaj. – matka stanęła obok trzęsącej się blondynki i położyła dłoń na jej ramieniu.- Rybko. Musisz o siebie dbać. Victoria na pewno nie chciałaby, żebyś się tak zaniedbywała. Na pewno…
- Zamknij się już!- dziewczyna powiedziała głośno i dobitnie.
-Coś Ty powiedziała?! – zdziwiła się matka.
- To co usłyszałaś! Nie waż się tak więcej mówić! Zrozumiałaś?! Mówisz o niej tak jakby już umarła. A ona żyje! I będzie żyć! Rozumiesz?! – wrzasnęła, a po jej policzkach zaczął płynąć następny strumień łez.
- Przepraszam, źle się wyraziłam… - Sylwia spojrzała córce w zaszklone oczy.- Ale to nie zmienia faktu, że nie powinnaś się tak do mnie odnosić.
- I tak Cię nie przeproszę. – powiedziała krótko i wróciła do spokojnego trzymania Vic za rękę.
-Lena, Ty powinnaś o siebie dbać. Od miesiąca siedzisz tutaj i czekasz, aż ona się obudzi! Ale się nie obudziła, prawda?! Spójrz na nią. Lekarze nawet nie dają jej szans na wybudzenie się. A Ty ciągle siedzisz tu bezczynnie marnując swoje życie.
-Dla niej jestem w stanie zrobić wszystko. – szepnęła.
-Ale jej to nie pomoże! To, że będziesz tu siedzieć nic jej nie da. Nie uratujesz jej w ten sposób, tylko pogorszysz swój stan. Popatrz na siebie… Kiedyś nie wyszłaś z domu bez dobrze ułożonych włosów, bez pomalowanych paznokci, bez dobrze dobranych ciuchów. A teraz? Teraz zaniedbałaś się całkowicie. Ja Cię proszę, wróć do domu…
- Po co? Bez Victorii nigdzie nie idę. Skoro ona jest tutaj, ja też tutaj będę. Tyle ile będzie to możliwe.
- Rybko, zaraz zacznie się szkoła. Musisz tam chodzić. Nie możesz jej odpuścić…
-Mamo do czego ta rozmowa zmierza?! I tak zaraz powiem coś za dużo, a Ty wyjdziesz stąd zdenerwowana… Lepiej pomińmy to i od razu stąd wyjdź. Tak będzie lepiej. – powiedziała unosząc wzrok i kierując go na swoją rodzicielkę.
- Lena. Proszę Cię wróć do domu. Przecież będziesz odwiedzać Victorię. Siedzenie tutaj jej nie pomoże, a Ty tracisz właśnie najlepszy czas ze swojego życia. Jesteś młoda, nie możesz się załamywać z powodu tego, że Victoria jest chora.
-Ale mamo…
-Nie ma ‘ale’. Zaniedbałaś nawet treningi. Wiesz ile przepadło Ci prób z Twoją grupą? Nawet nie zainteresowałaś się tym, czy nadal do niej należysz…- powiedziała tajemniczo. Kobieta wiedziała, że sięga właśnie po ostatnią deskę ratunku. ‘Jeśli to nie poskutkuje, to nie wiem co zrobię…’ pomyślała. Miała nadzieję, że jej pomysł będzie trafny…
Lena zamyśliła się na chwilę. Spojrzała z żalem na swoją przyjaciółkę i puściła jej dłoń. Sama nie wiedziała dlaczego tak postąpiła. Spuściła głowę. Wiedziała, że jej rodzicielka ma rację. Westchnęła głęboko. Przyznanie racji innemu człowiekowi, zwłaszcza dla Leny, nigdy nie należało do najprostszych i najmilszych sytuacji. Dziewczyna przez długą chwile biła się z własnymi myślami. Podniosła głowę, odgarnęła swoje suche włosy zarzucając je na plecy i odezwała się po raz pierwszy od kilku minut.
-Masz rację mamo. – szepnęła cicho. Te słowa przedostały się przez jej gardło z wielkim trudem. Na ustach Sylwii pojawił się minimalny uśmiech.
-To co, idziemy do domu? – spytała z nadzieją w głosie.
- Ale ja tak nie potrafię. Nie mogę jej teraz tak zostawić.
-Możesz. Naprawdę. To dla Twojego dobra rybko. Chodźmy już… - kobieta delikatnie złapała córkę za ramię.
Blondynka miała mieszane uczucia. Nie wiedziała co ma w tej sytuacji zrobić. Kiedy poczuła dłoń matki na swoim ramieniu odruchowo wstała. Sama nie wiedziała w jakim celu. Była zdezorientowana. Rzuciła okiem na Sylwię, która szybko zakładała na siebie cienki płaszczyk, spojrzała również za okno. Znów padał deszcz. Blondynka ponownie westchnęła. Ostatni raz mocno ścisnęła dłoń swojej przyjaciółki. Jej uwagę zwrócił wyraz twarzy Victorii. Kiedy Lena dotknęła jej ręki, brunetka skrzywiła usta. Na jej twarzy wymalowany był grymas.
-Mamo spójrz… - powiedziała wskazując na Victorię.
Kobieta podeszła do łóżka i udała, że tego nie zauważyła. Wzruszyła ramionami. Wiedziała, że postępuje źle, ale nie mogła odpuścić tak dobrej okazji na to, by zabrać ze szpitala swoją córkę… Tak przynajmniej uważała... Szybko pociągnęła Lenę do wyjścia. Blondynka wychodząc ostatni raz rzuciła okiem na przyjaciółkę.
Panna Prógowicz czuła, że nie powinna opuszczać Victorii. Lecz wiedziała także, że jej matka miała rację. Lena była rozdarta. Jedna część jej kazała jej zostać przy umierającej przyjaciółce. Jednak druga połowa wciąż powtarzała, że musi posłuchać mamy. Druga połowa wygrała. Po policzku Leny spłynęła pojedyncza, duża łza.
-Przepraszam. Victoria ja Cię bardzo przepraszam. Wiem, powtarzam Ci to codziennie… Codziennie mówię Ci to samo. – Lena wypowiadała te słowa trzymając dziewczynę za zimną dłoń.- Nudzę Cię już tym, prawda?- zaśmiała się lekko.- Wiesz, że teraz powinnaś stać na jakiejś wielkiej scenie i powalać swoim głosem miliony ludzi będących na publiczności? Wiesz o tym. Ale nie uda Ci się to przeze mnie. Przepraszam. Wiesz, ja… Ja próbowałam Ci pomóc. Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle. Ale Ty z tego wyjdziesz, prawda? Zaraz obudzisz się z uśmiechem i spytasz gdzie jesteś. Tak. Musisz tak zrobić. Zrób to. Proszę. Obudź się…- blondynka nadal trzymała zielonooką za dłoń.
Łzy spływały niespokojnym strumieniem po jej policzkach. Płakała każdego dnia. I każdego dnia wylewała z siebie coraz więcej łez… Z każdym dniem żałowała coraz bardziej. Coraz bardziej chciała dołączyć do Victorii… Czuła, że życie bez jej przyjaciółki nie będzie miało sensu. Że nie poradzi sobie bez niej… Ale oczywiście przez jej głowę przechodziły także myśli o tym, że ona nie może tego zrobić. Nie może zrobić tego sobie, mamie, czy Victorii… Dla nich musi być silna. I tę siłę musi pokazywać każdemu, kto w nią zwątpi.
Lena wciąż wierzyła w to, że Victoria wybudzi się ze śpiączki, leniwie otworzy oczy i potraktuje to wszystko jako wyjątkowo długi, głupi sen. Ale oczywiście to graniczyło z cudem. Lekarze nie dawali jej nawet najmniejszych szans na to, by się obudziła.
- Kiedy otworzysz oczy, wszystko będzie jak dawniej, wiesz? Obiecuję Ci to. Tylko je otwórz… Proszę…- nadal szeptała kołysząc się przy łóżku brunetki.
Chwilę później do sali weszła matka Leny. Westchnęła głośno na samą myśl o tym, że znów będzie musiała rozmawiać ze swoją córką na ten sam temat. Wałkowały to w kółko, za każdym razem kiedy Sylwia przyjeżdżała do szpitala…
Kobieta usiadła na średniej wielkości, brązowym fotelu niedaleko łóżka dziewczyny i wzięła głęboki oddech. Przez chwilę przyglądała się blondynce mówiącej coś szeptem do Vic. Ręce dziewczyny trzęsły się. Lena wyglądała źle. Jej włosy były całe potargane. Oczy podkrążone, była blada.
Sylwia pokręciła głową z żalem. Nie wiedziała jak ma zacząć rozmowę. Nie chciała żeby tym razem również skończyła się ona krzykami i ucieczką ze szpitala. Zastanowiła się przez moment nad słowami, które chwilę później w końcu wydostały się z jej ust…
-Lena, rybko. Spójrz na mnie. – poprosiła kobieta. Po tym nerwowy wzrok blondynki skupił swoją uwagę na wstającej z fotela Sylwii.- Porozmawiasz ze mną normalnie? W spokoju? Bez krzyków…- spytała.
- Nie mamy o czym rozmawiać mamo. – chciała uciąć zaczynającą się konwersację.
- Mamy o czym. Dobrze, skoro nie chcesz ze mną rozmawiać to chociaż mnie wysłuchaj. – matka stanęła obok trzęsącej się blondynki i położyła dłoń na jej ramieniu.- Rybko. Musisz o siebie dbać. Victoria na pewno nie chciałaby, żebyś się tak zaniedbywała. Na pewno…
- Zamknij się już!- dziewczyna powiedziała głośno i dobitnie.
-Coś Ty powiedziała?! – zdziwiła się matka.
- To co usłyszałaś! Nie waż się tak więcej mówić! Zrozumiałaś?! Mówisz o niej tak jakby już umarła. A ona żyje! I będzie żyć! Rozumiesz?! – wrzasnęła, a po jej policzkach zaczął płynąć następny strumień łez.
- Przepraszam, źle się wyraziłam… - Sylwia spojrzała córce w zaszklone oczy.- Ale to nie zmienia faktu, że nie powinnaś się tak do mnie odnosić.
- I tak Cię nie przeproszę. – powiedziała krótko i wróciła do spokojnego trzymania Vic za rękę.
-Lena, Ty powinnaś o siebie dbać. Od miesiąca siedzisz tutaj i czekasz, aż ona się obudzi! Ale się nie obudziła, prawda?! Spójrz na nią. Lekarze nawet nie dają jej szans na wybudzenie się. A Ty ciągle siedzisz tu bezczynnie marnując swoje życie.
-Dla niej jestem w stanie zrobić wszystko. – szepnęła.
-Ale jej to nie pomoże! To, że będziesz tu siedzieć nic jej nie da. Nie uratujesz jej w ten sposób, tylko pogorszysz swój stan. Popatrz na siebie… Kiedyś nie wyszłaś z domu bez dobrze ułożonych włosów, bez pomalowanych paznokci, bez dobrze dobranych ciuchów. A teraz? Teraz zaniedbałaś się całkowicie. Ja Cię proszę, wróć do domu…
- Po co? Bez Victorii nigdzie nie idę. Skoro ona jest tutaj, ja też tutaj będę. Tyle ile będzie to możliwe.
- Rybko, zaraz zacznie się szkoła. Musisz tam chodzić. Nie możesz jej odpuścić…
-Mamo do czego ta rozmowa zmierza?! I tak zaraz powiem coś za dużo, a Ty wyjdziesz stąd zdenerwowana… Lepiej pomińmy to i od razu stąd wyjdź. Tak będzie lepiej. – powiedziała unosząc wzrok i kierując go na swoją rodzicielkę.
- Lena. Proszę Cię wróć do domu. Przecież będziesz odwiedzać Victorię. Siedzenie tutaj jej nie pomoże, a Ty tracisz właśnie najlepszy czas ze swojego życia. Jesteś młoda, nie możesz się załamywać z powodu tego, że Victoria jest chora.
-Ale mamo…
-Nie ma ‘ale’. Zaniedbałaś nawet treningi. Wiesz ile przepadło Ci prób z Twoją grupą? Nawet nie zainteresowałaś się tym, czy nadal do niej należysz…- powiedziała tajemniczo. Kobieta wiedziała, że sięga właśnie po ostatnią deskę ratunku. ‘Jeśli to nie poskutkuje, to nie wiem co zrobię…’ pomyślała. Miała nadzieję, że jej pomysł będzie trafny…
Lena zamyśliła się na chwilę. Spojrzała z żalem na swoją przyjaciółkę i puściła jej dłoń. Sama nie wiedziała dlaczego tak postąpiła. Spuściła głowę. Wiedziała, że jej rodzicielka ma rację. Westchnęła głęboko. Przyznanie racji innemu człowiekowi, zwłaszcza dla Leny, nigdy nie należało do najprostszych i najmilszych sytuacji. Dziewczyna przez długą chwile biła się z własnymi myślami. Podniosła głowę, odgarnęła swoje suche włosy zarzucając je na plecy i odezwała się po raz pierwszy od kilku minut.
-Masz rację mamo. – szepnęła cicho. Te słowa przedostały się przez jej gardło z wielkim trudem. Na ustach Sylwii pojawił się minimalny uśmiech.
-To co, idziemy do domu? – spytała z nadzieją w głosie.
- Ale ja tak nie potrafię. Nie mogę jej teraz tak zostawić.
-Możesz. Naprawdę. To dla Twojego dobra rybko. Chodźmy już… - kobieta delikatnie złapała córkę za ramię.
Blondynka miała mieszane uczucia. Nie wiedziała co ma w tej sytuacji zrobić. Kiedy poczuła dłoń matki na swoim ramieniu odruchowo wstała. Sama nie wiedziała w jakim celu. Była zdezorientowana. Rzuciła okiem na Sylwię, która szybko zakładała na siebie cienki płaszczyk, spojrzała również za okno. Znów padał deszcz. Blondynka ponownie westchnęła. Ostatni raz mocno ścisnęła dłoń swojej przyjaciółki. Jej uwagę zwrócił wyraz twarzy Victorii. Kiedy Lena dotknęła jej ręki, brunetka skrzywiła usta. Na jej twarzy wymalowany był grymas.
-Mamo spójrz… - powiedziała wskazując na Victorię.
Kobieta podeszła do łóżka i udała, że tego nie zauważyła. Wzruszyła ramionami. Wiedziała, że postępuje źle, ale nie mogła odpuścić tak dobrej okazji na to, by zabrać ze szpitala swoją córkę… Tak przynajmniej uważała... Szybko pociągnęła Lenę do wyjścia. Blondynka wychodząc ostatni raz rzuciła okiem na przyjaciółkę.
Panna Prógowicz czuła, że nie powinna opuszczać Victorii. Lecz wiedziała także, że jej matka miała rację. Lena była rozdarta. Jedna część jej kazała jej zostać przy umierającej przyjaciółce. Jednak druga połowa wciąż powtarzała, że musi posłuchać mamy. Druga połowa wygrała. Po policzku Leny spłynęła pojedyncza, duża łza.
W tym samym momencie dziewczyna uświadomiła sobie, że w sali została jej
torebka…
- Idź do samochodu, a ja zaraz tam przyjdę… - rzuciła szybko i poszła z powrotem. Kiedy przekroczyła próg pomieszczenia od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Nawet nie szukała swojej torebki. Natychmiast podeszła do łóżka swojej przyjaciółki.
Victoria oddychała ciężko. Majaczyła coś pod nosem. Powtarzała „Wypuśćcie mnie stąd! Pomocy!” W końcu zaczęła krzyczeć, szarpać się. Lena nie zastanawiała się długo. Czym prędzej pobiegła po lekarza. Nie zwracała uwagi na to, że pielęgniarki zatrzymują ją i mówią, że jest on zajęty. Blondynka ignorowała je. Bez pukania wpadła do gabinetu doktora i od razu, nie zwlekając powiedziała co się dzieje…
- Idź do samochodu, a ja zaraz tam przyjdę… - rzuciła szybko i poszła z powrotem. Kiedy przekroczyła próg pomieszczenia od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Nawet nie szukała swojej torebki. Natychmiast podeszła do łóżka swojej przyjaciółki.
Victoria oddychała ciężko. Majaczyła coś pod nosem. Powtarzała „Wypuśćcie mnie stąd! Pomocy!” W końcu zaczęła krzyczeć, szarpać się. Lena nie zastanawiała się długo. Czym prędzej pobiegła po lekarza. Nie zwracała uwagi na to, że pielęgniarki zatrzymują ją i mówią, że jest on zajęty. Blondynka ignorowała je. Bez pukania wpadła do gabinetu doktora i od razu, nie zwlekając powiedziała co się dzieje…
-Doktorze z Victorią coś jest nie tak. Zaczęła coś mówić. Miotała się na łóżku, szarpała. – wyjaśniła z trudem łapiąc oddech.
Lekarz nie czekał na dalsze wyjaśnienia. Skinął szybko głową i udał się do sali brunetki. Tak jak myślał. Jej stan nie uległ zmianie. Wciąż wołała prosząc o pomoc. Mężczyzna od razu zaczął ją wybudzać. Klepać po policzkach wypowiadając jej imię. To nie poskutkowało. Przewidział to, więc szybko do jej kroplówki wstrzyknął odpowiedni lek…
Po dosłownie kilku minutach Panna Nowińska była już spokojna. W przeciwieństwie do Leny, która stała niespokojnie wciąż martwiąc się o brunetkę. Vic powoli otworzyła oczy. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Uśmiechnęła się widząc swoją przerażoną przyjaciółkę. Cieszyła się z tego, że żyje, lecz nie to było najdziwniejsze…
Kiedy Lena podeszła do zielonookiej, ta złapała ją mocno
za dłoń i kurczowo ją trzymając spytała:
„Gdzie
jest Harry?”
***
Przepraszam za błędy. :c
Uff… 34 rozdział za mną. *.*
Wiecie jak się nad nim namęczyłam? Nie mogłam nic wykrzesać z tej pustej głowy, ale usiadłam i tak jakoś mi się udało… Chyba. Czy rozdział jest udany to pozostawiam do oceny Wam. :)
Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem! Jestem nimi naprawdę mile zaskoczona. <3
Mam nadzieję, że tym razem będzie liczba komentarzy chociaż zbliżona do tamtej. ;)
Wiecie jak się nad nim namęczyłam? Nie mogłam nic wykrzesać z tej pustej głowy, ale usiadłam i tak jakoś mi się udało… Chyba. Czy rozdział jest udany to pozostawiam do oceny Wam. :)
Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem! Jestem nimi naprawdę mile zaskoczona. <3
Mam nadzieję, że tym razem będzie liczba komentarzy chociaż zbliżona do tamtej. ;)
Przynajmniej teraz wiem kto czyta moje opowiadanie i
bardzo się cieszę, że czyta je taka ilość osób! <33
Jesteście kochane! :)
*
Zachęcam do dodania się do informowanych.
Możecie zostawić tam swoje ask’i, numery gg, linki do swojego bloga. Wtedy będę
Was informować o każdej nowej notce na blogu. :)
Macie jakieś pytania do mnie, lub do któregoś bohatera/
bohaterki? MÓJ ASK.
Do następnego! <3