Blondynka
weszła do mieszkania. Od razu w oczy rzuciła jej się duża ilość ludzi, którzy
krzątali się po mieszkaniu. Wszystkie twarze były nieznajome. Zdziwiła się.
Przenikliwym wzrokiem zaczęła szukać swojej kuzynki. Niestety poszukiwania
zakończyły się niepowodzeniem, więc dziewczyna natychmiast zaczepiła kobietę,
która przemieszczała się po mieszkaniu z wielkim aparatem w rękach.
-Przepraszam.
Nie widziała pani Victorii? Taka młoda, szczupła, wysoka, brązowe włosy...-
Lena zaczęła wymieniać cechy charakteryzujące jej przyjaciółkę.
-Owszem,
widziałam ją.- potwierdziła i oderwała twarz od aparatu. Wtedy zorientowała
się, że blondynka stojąca obok, oczekuje dalszych wyjaśnień. - Policjanci
zabrali ją na komisariat. - oznajmiła.- To taki duży, szary budynek na
obrzeżach miasta. - przyjrzała się wazonowi, który leżał na podłodze, a raczej
jego szczątkom, ponieważ wazon był rozbity na mnóstwo małych kawałeczków, po
czym zrobiła mu zdjęcie, tym samym ignorując Lenę.
-To...
dzięki.- powiedziała krótko nastolatka.
Dziewczyna
w tempie natychmiastowym zerwała się, by wyjść z budynku, co oczywiście chwilę
później nastąpiło. Wsiadła do pierwszej napotkanej taksówki i nakazała
taksówkarzowi kierować się w określone miejsce.
Po
niecałej godzinie drogi dziewczyna była już do budynkiem, który wcześniej
opisywała jej kobieta z aparatem. Blondynka od razu przeszła przez próg i
znalazła się w środku jednego, wielkiego gmachu, z którego mało kto potrafił
samodzielnie wyjść, lub bez pomyłki trafić do właściwego gabinetu. Zaczęła
przemieszczać się przez długi, wąski korytarz i rozglądać się dookoła. Nagle,
na końcu holu zauważyła jakąś ciemną, znajomą sylwetkę. Lena przyjrzała się
uważniej, lecz nie potrafiła z takiej odległości rozpoznać kto tam stał. Kiedy
podeszła nieco bliżej, od razu rozpoznała tę osobę...
-Marek?-
spytała, chociaż znała odpowiedź- Co Ty tu robisz? Skąd wiedziałeś gdzie jest
Victoria?- zadawała szereg pytań, nawet nie dopuszczając mężczyzny do głosu.
-Uspokój
się- powiedział z grobowym wyrazem twarzy.- Zadzwonił do mnie jeden z
policjantów i kazał tu przyjechać, bo Victoria podała mnie jako swojego
opiekuna- wyjaśnił siadając na jednym z niewielkich krzeseł.
-Ale po
co?- zdziwiła się.
Kiedy
Zawadzki miał już odpowiadać na pytanie zadane przez dziewczynę, drzwi od
gabinetu, pod którym oboje się znajdowali, otworzyły się, a w nich stanęła
Victoria. W zakrwawionej sukni, z zakrwawionymi dłońmi, ze zmarnowanym wyrazem
twarzy. Tak, dziewczyna była prowadzona przez policjantów. Wyglądała tak, jakby
szła na stracenie...
-Co
się stało?- spytał Marek podchodząc do jednego z policjantów.-Dlaczego ona jest
skuta w kajdanki?- mężczyzna był już wyraźnie zdenerwowany.
-Została
osądzona o zabójstwo Sylwii Prógowicz.- wyjaśnił postawny funkcjonariusz i
dalej prowadził niewielką dziewczynę przed siebie.
Świat
Leny zatrzymał się w miejscu. Wszystko w jej głowie zaczęło wirować. Ona sama
usiadła na krześle i ślepo patrzyła na odchodzącą Victorię. Panna Prógowicz nie
potrafiła uwierzyć w to co usłyszała. "Victoria miałaby zabić moją
matkę?" To pytanie bezustannie krążyło po jej głowie...
Wkrótce
dziewczyna poczuła na sobie czyjś wzrok. Był to wzrok Marka, który także nie
dowierzał w to, że oskarżenia rzucone na Victorię są trafne. Zaraz... Nie
dowierzał? Nie! On wiedział, że to zwykła pomyłka. Był tego pewien.
* kilka dni później *
Uśmiech z twarzy Leny znikł z dnia na dzień... A
raczej z sekundy na sekundę...
Mimo tego, że od śmierci jej matki minął już prawie
tydzień, to dziewczyna nadal nie potrafiła tego zrozumieć... Nie dopuszczała do
swojej świadomości tego, że Sylwii już nie ma. Nie ma i nigdy nie będzie...
Nikt
już nigdy nie powie do niej 'Rybko', nikt nie będzie udawał, że nie słyszy jej
marudzenia, nikt już nigdy więcej nie przytuli jej w ten sam sposób co jej
matka... Tak, nikt jej nie zastąpi. Nikt nie pokocha jej tak samo. Bo matczyna
miłość jest niezastąpiona, wyjątkowa...
Była jedyna w swoim rodzaju. Jak prawie każda
mama... Była troskliwa, nadopiekuńcza, denerwująca, ale to była matka. Matka,
która już nigdy nie wróci. Lena chciała jeszcze choćby na chwilę ją zobaczyć,
dotknąć, przytulić, zamienić z nią kilka słów, lecz nie mogła. Wszystko skończyło
się w jednej sekundzie. Szczęście prysło z jej życia niczym pękająca bańka
mydlana. Ulotniło się, zostawiając za sobą tylko niewielkie cząsteczki... Czyli
wspomnienia…
Ta cholerna szara rzeczywistość...
Nie
potrafię uwierzyć w to co się stało... Nie chcę w to uwierzyć.
Skoro wszystko co się zdarzyło jest prawdą, to dlaczego do
jasnej cholery ja czuję jakby to był tylko sen?! Czuję się jakbym zaraz miała
się obudzić z tego koszmarnego snu i zostać przywitaną przez uśmiechniętą
mamę... Pewnie teraz jak zawsze, w pośpiechu robiłaby mi gofry na śniadanie,
przez co oczywiście spóźniłaby się do pracy. Później krzyczałaby na mnie, że
jestem leniwa i nie robię sobie śniadań sama, a ja pewnie zbyłabym ja tekstem
typu 'Ale od ciebie zawsze smakuje lepiej!' i zamknęłabym się w swoim pokoju.
Za chwilę przyszłaby i krzyczała, że nie poukładałam czystych ubrań do półki.
No tak... Wtedy zaczęłaby się czepiać dosłownie wszystkiego... Miałaby do mnie
pretensje o każdą najmniejszą rzecz, której nie zrobiłam... Miałaby pretensje,
ale przynajmniej by była...
W każdej chwili mogłabym do niej podbiec, rzucić jej się
na szyję i z całej siły ja przytulić. Miałabym ją przy sobie...
Wtedy do oczu Leny wznów zaczęły napływać łzy. Dziewczyna nie potrafiła już nad tym panować. Ujmując to w najprostsze i najbardziej zrozumiałe słowa... Lena rozpłakała się niczym małe dziecko.
-Płacz nic tu nie da...- powiedział Marek zawiązując czarny krawat. Dziewczyna zignorowała go.- Nie możesz już płakać... To nie przywróci życia Twojej mamie, a Ty będziesz w coraz gorszym stanie.- oznajmił podchodząc do rozklejonej blondynki.
-Ale ja nie potrafię się z tym pogodzić... Dlaczego akurat ona, co? Czemu? - spytała, a z jej oczu wypłynęła następna struga łez.
-Skąd mam to wiedzieć?- westchnął- Widocznie tak musiało
być, a my teraz musimy się z tym pogodzić.- wyszeptał i delikatnie otarł ciągle
mokre od łez policzki Leny.
-Jak mogę się pogodzić z tym, że tak nagle straciłam matkę?- powiedziała panna Prógowicz, już nie mając sił nawet na krótką rozmowę.
-Chodźmy już, bo spóźnimy się na pogrzeb... - powiedział i złapał za klucze od samochodu, które leżały na niewielkiej półeczce obok drzwi.- Czekam w samochodzie...- jego głos nagle przybrał oschły ton. - Nie ociągaj się- rzucił i wyszedł z mieszkania, zostawiając zapłakaną Lenę samą, przed lustrem...
Po piętnastu minutach dziewczyna była całkowicie gotowa. Ubrana w czarną sukienkę, sięgającą do kolan oraz szare baletki, wyszła z budynku i udała się do samochodu, gdzie czekał już na nią Marek.
***
Zamiast ślubu, był pogrzeb. Jaka to wielka tragedia dla
wszystkich... Bliższych i dalszych znajomych. Ale najwięcej przeżywała to Lena.
Oczywiście, strata matki była dla dziewczyny wielkim szokiem. Nastolatka
została sama, a przynajmniej tak się czuła. Odczuwała samotność, której już
nikt nie będzie potrafił wypełnić. I miała rację...
Dziewczyna stała już nad grobem matki. Trumna powoli była
opuszczana w dół... Do wielkiej dziury. Z każdym milimetrem, z którym trumna
zagłębiała się tam, Lena płakała mocniej. Stała skulona, zapłakana, sama.
Kiedy ciało Sylwii zostało już zakopane, Marek podszedł powoli do niespokojnej blondynki. Jego błagania o to, by wróciła z nim do domu były bezskuteczne. Lena nie chciała zostawić swojej matki. Wmówiła sobie, że teraz musi być przy niej, co dla Zawadzkiego było kompletną głupotą.
-Lena, idziemy do domu. Nie ma żadnej dyskusji! - powiedział twardo i spojrzał na blondynkę zapatrzoną na zdjęcie matki, leżące na grobie.
-Dlaczego Victoria to zrobiła?- spytała ni stąd ni zowąd.
-Chodź do domu, tam porozmawiamy, dobrze? To nie jest ani pora ani miejsce do takich rozmów...- szepnął Zawadzki rozglądając się dookoła i upewniając się, że na cmentarzu nie ma już nikogo prócz nich.-Lena, no rusz się...- nakłaniał ją. Niepewnie złapał jej trzęsącą się dłoń i zaczął prowadzić zamyśloną dziewczynę do samochodu.
Po upływie niecałej godziny oboje byli w domu. Nie zakończyli rozmowy tak jak planował to Marek, ponieważ Lena od razu po wejściu do mieszkania, zamknęła się w swoim pokoju i cały dzień przepłakała...
Wieczorem, kiedy mężczyzna leżał spokojnie w salonie, przy zaświeconej lampce i odpoczywał z zamkniętymi oczami, Lena wyszła powoli ze swojej 'kryjówki' i skierowała się do kuchni. Gdzie oczywiście natychmiast zaczęła szukać wody mineralnej, robiąc przy tym niemały hałas. Gdy zorientowała się, że obudziła Marka, podeszła do niego i z nieśmiałym uśmiechem usiadła obok niego.
-Nie chciałam Cię zbudzić...- wypowiedziała niemal szeptem.
-Nic nie szkodzi.- oznajmił poprawiając swoją pozycję z leżącej na siedzącą.
-Odpowiesz mi na jedno pytanie, które nurtuje mnie już od pewnego czasu?- spytała przybliżając się do bruneta, na co ten zmierzył ją wzrokiem i zgodził się skinieniem głowy.- Kim Ty tak właściwie jesteś?
-Jak to kim?- zdziwił się.
-No... Chodzi mi o to, że moja mama nie żyje, Ty nie jesteś moim ojcem, a mi pomagasz... - mówiła przytłumionym głosem.- Jaki masz w tym cel? Czemu mi pomagasz?
-Po prostu nie chcę, żebyś została bez opieki. Przecież planowałem przyszłość z twoją mamą, więc planowałem też, że będę Cię wspierał, pomagał Ci... Dlaczego miałoby to zmienić się tylko ze względu na śmierć Twojej matki?
-Sama nie wiem... Wydaje mi się to dziwne, że tak wszystko nagle zaczęło zmieniać się kiedy Ty pojawiłeś się w naszym życiu...- powiedziała pod nosem.
- Uwierz, że to nie mnie powinnaś się obawiać.
-A kogo?- zmarszczyła czoło, na co mężczyzna tylko westchnął głośno.- Odpowiedz...
-Na cmentarzu pytałaś dlaczego Victoria zabiła Sylwię...- zmienił szybko temat.- To nie była Victoria.
-Przecież wszystko wskazuje na to, że to jednak ona ją zabiła.
-Ufasz mi?- spytał.
-Skąd to pytanie?
-Odpowiedz, czy mi ufasz?- powtórzył dobitniej.
-No... t... Tak, chyba tak...
-Więc uwierz mi, że nie zrobiła tego Victoria. - oznajmił.
-Udowodnij, że to nie ona.- szepnęła.
-Nie zdążyłaby tego wszystkiego zrobić... Zdemolować
mieszkania, zabić Sylwii i jeszcze pozbyć się pistoletu.
-Ale wszędzie były tylko jej odciski palców...
-To nic nie znaczy. Morderca mógł być w rękawiczkach. - wyjaśnił, nadal broniąc Victorii.
-Myślisz, że ona na prawdę jest niewinna?- nadzieja była dokładnie wyczuwalna w jej głosie.
- Jestem tego w stu procentach pewien. I teraz powinniśmy skupić się na tym, żeby jak najszybciej oczyścić Victorię z zarzutów. - uśmiechnął się lekko.
-Dziękuję. - szepnęła dziewczyna i spojrzała na niego czule. -Emm... Marek?
-Tak?
-Przytulisz mnie?- poprosiła i uśmiechnęła się
najniepewniej jak tylko potrafiła.
Mężczyzna bez większego problemu przysunął się do dziewczyny i mocno wtulił ją w swoje masywne ciało. Otulił ją swoim ciepłem. Takim, jakie potrafił z siebie wydobyć...
Lena pierwszy raz od dłuższego czasu poczuła się
bezpiecznie... Po kilku minutach uścisku, blondynka zasnęła w ramionach Marka.
Chociaż przez chwilę mogła przestać myśleć o problemach.
***
Na początku bardzo
przepraszam za to, że tak długo czekałyście, za błędy i inną czcionkę, bo ta trochę różni się od tamtej.
Rozdział jest niezmiernie ważny… A zwłaszcza jego końcówka. No cóż… Dzisiaj nie
będę Wam zajmowała dużo czasu.
Dziękuję za
wszystkie komentarze, pytania, za wsparcie.
Jesteście wspaniałe!
Zapraszam na ASKA i
zachęcam do zadawania pytań.
<3